Szalona strategia caudillo Jarosława – IX odc. sagi PiS-landii

               Caudillo w języku hiszpańskim określa wodza, przywódcę lub dowódcę. Z tych wszystkich znaczeń termin „wódz” najlepiej oddaje status Jarosława i jest zbieżne z preferowanym przez niego modelem zarządzania partią i państwem. Podobnie jak Franco, który był caudillo Hiszpanii (potem – podobnie jak Stalin – został generalissimusem). W języku niemieckim odpowiednikiem analizowanego terminu jest powszechnie znane niemieckie określenie „der führer” (Adolf Hitler), zaś w języku włoskim „il duce”, a w krajach latynoskich zaś – El Comandante (Fidel Castro) lub El Jefe (kolejni szefowie junty argentyńskiej oraz wenezuelski Hugo Chavez). Jarosława z Franco łączy nie tylko strategia i duża część metod działania, ale także nieporywający wzrost.

   Jak każdy wódz Jarosław posiada swoje zbrojne ramię – partię oraz  (początkowo) bojówki złożone z części kiboli, ONR, Falangi oraz NOP, a także tworzone (w tempie ekspresowym) WOT czyli wojska obrony terytorialnej. Te ostatnie nie podlegają   dowódcy naczelnemu i sztabowi generalnemu wojska polskiego, lecz personalnie podporządkowano je wiceprezesowi partii Antoniemu Macierewiczowi. Podobnie führer narodu niemieckiego  posiadał i NSDAP i SA oraz SS, a dopiero później podporządkował sobie Reichswerę (przemianowaną na  Werhrmacht).

   Bojówki nacjonalistycznych organizacji to pislandzki odpowiednik SA (a wcześniej – Freikorpsu). Do ich wsparcia niejednokrotnie odwoływali się politycy  PiS-u i zawiadywane przez nich instytucje publiczne, np. prokuratura broniąca ONR chcącego rozdeptywać  (cytat z wypowiedzi Justyny Helcyk) „ścierwo islamskie” czy Mariusz Błaszczak minimalizujący (także w statystyce) rasistowskie przestępstwa w kraju. Podobnie Andrzej Duda jesienią 2016 r. na spotkaniu z kibolami w Międzychodzie też pytał się o możliwość takiego wsparcia.

    Na czele jest jednak caudillo Jarosław, który najsprawniej rozbudza i wykorzystuje społeczne resentymenty i wykorzystuje propagandowo panikę moralno-medialną, paranoję społeczną i wszystkie inne środki gruel-propagandy zaczerpnięte z historii i doświadczeń XX wieku. Widać  u niego dużą atencję dla stylu i technik wypracowanych przez Józefa Goebbelsa (wszak doktor czerpie od doktora). Skutecznie rozwija goebbelsowski pomysł „seansów nienawiści” – zarówno w Sejmie, jak i na miesięcznicach smoleńskich. Jest skutecznym, lecz moralnie nihilistycznym, sternikiem strachu, nienawiści i pogardy. W tym szaleństwie  jest strategia i jest metoda.

 Kolejno przedstawiam te narzędzia strategii caudillo Jarosława.

 I. Panika moralna (medialna)

      Sheldon Ungar [(2001), „Moral Panic and the Risk Society“] stwierdza, że:  „…dla socjologii pojęcie paniki moralnej… [to]… narzędzie badania zakresu występowania oraz charakteru społecznych lęków i obaw.” I definiuje to zjawisko w następujący sposób: „…od czasu do czasu społeczeństwom właściwe są okresy paniki moralnej. Stany, wydarzenia, osoby lub grupy osób zaczynają być określane jako zagrożenie dla wartości i interesów społecznych; ich charakter jest przedmiotem stylizacji i stereotypizacji przez media; redaktorzy, kaznodzieje, politycy i inne prawomyślne jednostki wznoszą moralne barykady; eksperci cieszący się społeczną akredytacją wygłaszają swoje diagnozy i wypisują recepty; rozwijane są od nowa lub (częściej) przywoływane stare sposoby rozwiązania problemów; następnie ów stan przemija, przygasa, niknie i znów ujawnia.”

     Wszystkie elementy powyższego określenia mają swoje miejsce w pislandzkiej praktyce politycznej. Pewne wydarzenia i grupy osób są określane jako zagrożenie dla interesów i wartości jakoby wyrażanych wyłącznie przez PiS. Te wydarzenia to (w kolejności chronologicznej):

  • transformacja ustrojowa lat 80-90 XX wieku
  • układ z Magdalenki,
  • „zamach” na rząd Jana Olszewskiego w 1992 r.,
  • wybory z 2007 r. i odsunięcie rządu PIS-u od władzy oraz
  • - w największej mierze – tragiczna katastrofa pod Smoleńskiem jakoby spowodowana przez spisek/zamach elit i układu post-ubeckiego.

    Te wydarzenia i osoby (oraz grupy osób) w nich uczestniczące podlegają stereotypizacji jako opór elit odrywanych od koryta, a opozycja  jest stylizowana na targowicę, zdrajców i popychadła niemiecko-francusko-unijne, gdyż mają czelność składać skargi na łamanie praworządności w PiS-landii. Nic to, że w latach 2011-2014 ojciec-dyrektor Rydzyk oraz Antoni Macierewicz kilkakrotnie składali skargi na rząd  do Rady Europy – wówczas to był czyn chwalebny, a nie targowica.

   Pojawili się też usłużni dziennikarze (tzw. niepokorni) oraz politycy pomniejszej rangi, którzy ową panikę pobudzali i podtrzymywali. Istotną rolę odegrali również niektórzy biskupi, księża i kaznodzieje katoliccy (b. ksiądz Międlar, prałat Kneblewski, ks. Oko itp. to dobre ilustracje politycznej służebności kleru). Zgłosili się też dyżurni eksperci, którzy każde kłamstwo caudillo Jarosława tłumaczą, usprawiedliwiają i dokonują egzegezy wyjaśniając, co to Wódz miał niby na myśli. Wspólnymi siłami caudillo, polityków, dziennikarzy i części kościoła katolickiego zostały wzniesione barykady między dwoma odłamami społeczeństwa: zwolenników oraz przeciwników i krytyków tzw. „dobrej zmiany”. Do tego celu przydatna okazała się koncepcja M. Maffesolego o trybalizmie (formułowana w odniesieniu do innego kontekstu sytuacyjno-społecznego), gdyż pozwoliła uruchomić pislandzką dychotomię lepszego i gorszego sortu obywateli (tzn. panów i chamów z  jednego z wystąpień sejmowych); tę drugą ostatnio caudillo przemianował na barbarzyńców.

   Według Elżbiety Czykwin (w pracy „Stygmat społeczny”) „Jednym ze skuteczniejszych sposobów zdobycia i utrzymania uwagi widzów jest prowokowanie paniki medialnej. Jest ona szczególnie skuteczna, jeśli wcześniej wykreuje się dyskurs traktujący medialny obraz świata jako jednolity i stanowiący wierną kalkę rzeczywistości.” To wyjaśnia, dlaczego caudillo Jarosław chciał mieć media publiczne i skierował tam  Jacka Kurskiego – bullteriera partii) i dlaczego za wszelką cenę chce „repolonizować” (czytaj: nacjonalizować) media prywatne.

       Panika ta (media to tylko instrument) ma zawsze charakter moralny i stygmatyzujący. W jej obrębie grupy ekspansywne propagandowo stwarzają wręcz fikcyjnego wroga, aby zyskać zainteresowanie, poparcie i chęć obrony ich racji ze strony społecznej widowni. Jako instrument propagandy służy ona  (wg Ungara) do kreowania i wyrażania poczucia zagrożenia – niekiedy wręcz bycia ofiarą przemocy.

W nieodległej przeszłości powodem i źródłem paniki moralnej (medialnej) były:

  • HIV-AIDS
  • wołowina i choroba wściekłych krów (choroba Creutzfeldta-Jakoba)
  • świńska grypa (powracająca w hodowlach co kilkanaście lat)
  • ptasia grypa
  • wirus Zika powodujący podobno mikrocefalię u noworodków (lata 2013-16).

Obecnie przyszła kolej na islam i uchodźców jako źródło terroryzmu.

   Oczywiście, ryzyka – jeśli takowe istnieje – nie należy lekceważyć, ale podstawowa reguła fizyki społeczeństwa (Thomas Schelling i Robert Axelrod) podpowiada, aby wszystkie potencjalne ryzyka widzieć we właściwej skali i nie histeryzować albo nie poddawać się histerii wywoływanej przez polityków i media.  Zachowywać się tak, jak ma to miejsce w przypadku komunikacji lotniczej, w ramach której jedna katastrofa może przyczynić się do śmierci kilkudziesięciu lub kilkuset osób. Miliardy pasażerów jednak korzystają z jej usług , gdyż wiedzą, że i tak jest ona setki lub tysiące razy bezpieczniejsza od komunikacji samochodowej, z której nikt nie rezygnuje, a roczna liczba ofiar katastrof samolotowych na całym świecie  jest mniejsza niż roczna liczba  śmiertelnych ofiar strzelanin w USA.

II. Paranoja społeczna.

   Roderick M. Kramer  w pracy Collective Paranoia: Distrust between Social Groups (2004) stwierdza:

  „….definiuję paranoję zbiorową jako odpowiedź na fałszywe lub wyolbrzymione przekonania zbiorowe, które skupiają się wokół idei bycia nękanym, zagrożonym, skrzywdzonym, ujarzmionym, prześladowanym, oskarżanym, poddanym znęcaniu, niesprawiedliwie traktowanym, dręczonym, lekceważonym, szkalowanym przez wrogą grupę obcą lub grupy obce.”

    Niewątpliwie pislandzki mesjanizm (o którym już kilkakrotnie wcześniej wspominałem) doskonale koreluje się z praktykami wywoływania paranoi społecznej, gdyż – jak twierdzi Roderick Kramer – Paranoidalna percepcja społeczna może powstać w sytuacjach, gdy jednostki [lub ich grupy – TB] mają podwyższone poczucie samoświadomości, uznają, że są poddawane intensywnej obserwacji i ocenianiu lub są niepewne swojego statusu czy pozycji w ramach relacji społecznej”.

   Względnie łatwymi do uchwycenia objawami paranoi grupowej są: egocentryzm i narcyzm moralny (skądinąd istotne i groźne składowe psychopatii – o czym pisałem w poprzednim odcinku sagi), Oprócz nich istotną rolę odgrywają:

a] uniformizacja grupy obcej,

b] dychotomiczne rozróżnienie między grupą własną a obcą (My-Oni),

c] wiara swoim, niewiara obcym,

d] podejrzliwość i  teorie spiskowe.

     Wspomniana wyżej podwyższona samoświadomość prowadzi do nadpercepcji siebie jako celu, na skutek czego traktuje się  mało szkodliwe kontakty jako zagrażające i   wyjątkowo niebezpieczne.

     Trudno zatem dziwić się, że dla caudillo Jarosława i jego wyznawców każdy Obcy, a tym bardziej Obcy innego wyznania i/lub koloru skóry staje się zagrożeniem, a używanie obcego języka (zwłaszcza gdy się go nie zna) uchodzi za spiskowanie. My (PiS-landczycy) wszak  jesteśmy wspaniali, bohaterscy, pełni cnót wszelakich i nigdy nie skalaliśmy się czynami niegodnymi obywatela PiS-landii, natomiast Obcy, zwłaszcza zaś uchodźcy  (nawet jeśli są to dzieci i kobiety ze zrujnowanej Syrii) oraz Unia Europejska to śmiertelne zagrożenie dla pislandzkiej nirwany. Wówczas łatwo jest powiedzieć, jak uczynił to caudillo in spe Jarosław we wrześniu 2015 r. w wystąpieniu sejmowym, że uchodźcy nam zagrażają, bo  roznoszą choroby, bakterie i terroryzm. Nawet wtedy, gdyby owych mitycznych uchodźców było kilkuset lub kilka tysięcy. Tak stwierdzając użył on argumentów stosowanych  przez Hitlera i innych nazistów wobec Żydów.

   Takie działanie jest to szerzeniem strachu przed mniejszościami (por. Arjun Appadurai „Fear of small Numbers.An Essay on the Geography of Anger” Duke University Press 2006) i prowadzi do groźnych następstw. Jednym z nich jest fakt, że strach często staje się  źródłem i podstawą intensywnych kampanii grupowej agresji, od zamieszek do wielkich pogromów etnicznych i ludobójczej przemocy.  Arjun Appadurai przytacza  przykłady  etnicznych pogromów w b. Jugosławii  i w Rwandzie w latach 90. XX wieku oraz w Indiach, gdzie miliard wyznawców hinduizmu boi  się miliona chrześcijan i  podżegany  przez agitatorów  cyklicznie organizuje ich pogromy. Nie zapomina też o Holokauście i jego milionowych ofiarach..

   Duże liczby straszliwie boją się małych liczb. Popatrzmy zatem bez uprzedzeń na liczby: siedem tysięcy uchodźców śmiertelnie zagrozi 38 mln obywateli PiS-landii, podobnie jak 0,5 mln Żydów w III Rzeszy śmiertelnie zagrażało 80 mln pozostałych Niemców, a milion chrześcijan zagraża w Indiach miliardowi wyznawców hinduizmu..

  Istotnym ogniwem paranoi społecznej – szczególnie silnie współgrającym z paniką moralną –  jest myślenie dysforyczne. Polega ono na tendencji jednostek i grup do roztrząsania oraz przemyśliwania, a także przeżywania na nowo zdarzeń nieprzyjemnych i potencjalnie zagrażających dobrostanowi  PiS-landczyków.  W badaniach psychospołecznych ustalono, że: po pierwsze – roztrząsanie zdarzeń negatywnych wzmacnia negatywne myślenie o tych zdarzeniach i przyczynia się do tendencji maksymalizacji poziomu zagrożenia; po drugie – wzmacnia pesymistyczne i spiskowe próby wyjaśniania źródeł zagrożeń i/lub niepowodzeń; po trzeciewzmacnia pewność jednostek i zbiorowości odnośnie tego, że ich interpretacje i wyjaśnienia niepomyślnych lub groźnych zdarzeń są właściwe. Dlatego nie zaskakuje fakt, że stosunek dużej części Polaków do własnej historii wspiera się na tym myśleniu: wszyscy działają na naszą szkodę i nikomu nie można ufać. Polityka historyczna (czytaj: propaganda) zarządzona przez caudillo tę nieufność podnosi do potęgi n-tej.

    Paranoja społeczna sprawia, że w mniemaniu wielu PiS-landczyków Polska stanowi dobro zagrożone, ale niezwykle łakome dla Zachodu i upragniony łup dla imigrantów i uchodźców.   Owa paranoja prowadzi do następujących wniosków:

a) Naturalna obcość, nakazy religijne oraz chciwość i wyrachowanie stanowią podstawę nienawiści Żydów (wcześniej) lub wyznawców islamu (obecnie) do Polski i Polaków. Można tutaj zresztą dopisać każdą grupę etniczną i społeczną, której nie lubi caudillo Jarosław i jego drużyna.

b) Motyw sprzedania Polski, zdrady i zawiedzionego zaufania, infiltracji i uwiedzenia zostaje przełożony na stosunek do Europy i Zachodu.

c) Akcesja Polski do Unii Europejskiej jest traktowana jako kolejny rozbiór Polski i tragedia narodowa, a Unia Europejska jawi się jako eurokołchoz.

d) Ergo: dlatego obywatele PiS-landii muszą wstać z kolan, a PiS już o to zadba.

III. Mowa (retoryka) nienawiści (Hate Speech)

   Elżbieta Czykwin w pracy „Stygmat społeczny” stwierdza, że: „…wszystkie pogromy zaczynają się od wyzwisk”.   Michał Głowiński („Retoryka nienawiści” [w:]  tegoż Autora „Nowomowa i ciągi dalsze. Szkice dawne i nowe” Wyd. Universitas 2009 r.) zauważa:

   „Dobitnym przykładem historycznym jest rozwijająca się przez wieki propaganda antysemicka, która w końcu doprowadziła do ideologii hitlerowskiej i została spointowana Holokaustem. Oczywiście, jest to przykład szczególnie drastyczny, nie jedyny zresztą w dziejach, wystarczy przypomnieć choćby to, co stało się udziałem albigensów, zwalczanych jako jedna z grup heretyckich.”

  Według wszystkich cytowanych tutaj autorów retoryka nienawiści przenika się z paranoją społeczną i charakteryzuje się też:

  • czarno-białym postrzeganiem świata,
  • poszukiwaniem wroga,
  • dychotomią Swój-Obcy,
  • niemożnością zaakceptowania Innego (a uchodźca to przecież Inny),
  • unicestwieniem (symbolicznym lub niesymbolicznym) Obcych.

Sergiusz Kowalski i Magdalena Tulli   („Zamiast procesu. Raport o mowie nienawiści”. Wyd. W.A.B. , 2003 r.) trafnie zauważają, że „Mowa nienawiści skierowana jest w grupowy atrybut, którego osoby sobie nie wybrały, a więc w grupy naturalne, w których udział zdeterminowany jest biologicznie (kolor skóry, płeć, preferencja seksualna, przynależność etniczna i kalectwo) albo społecznie (język, obywatelstwo, religia, miejsce zamieszkania, które często trudno  zmienić,  czy zawód,  w wielu  przypadkach  dziedziczony rodzinnie)”.

    Stygmat religii nie odnosi się tylko do wyznawców islamu w Europie i Polsce, ale i do Żydów na całym świecie oraz chrześcijan w krajach niechrześcijańskich.

   Oto główne przesłanki (ustalone i wyodrębnione przez wyżej cytowanych już autorów) propagandy i wnioskowania narzuconych przez Wodza, które  stosuje się w odniesieniu do Obcych, uchodźców i innych nie-PiS-landczyków w pislandzkich mediach i przekazach politycznych:

1. Obowiązuje retoryka racji bezwzględnych. Racje są zawsze po naszej stronie, bezdyskusyjnie nam przysługują. Nie ma tu miejsca na żadne dogadywanie się z oponentem, z góry odrzuca się wszelkie wysiłki dążące już nawet nie do zrozumienia jego poglądów, pomysłów, postaw, ale choćby elementarnego ich respektowania. Obowiązują tu w pełni zabsolutyzowane przeciwstawienia, świat jest czarno-biały, nie ma stadiów pośrednich.

2. Dominuje skłonność do dzielenia oraz kategoryzowania świata przy jednoczesnym pilnowaniu, aby zachować ostre rozróżnienie poczynionych, skrajnie jednorodnych, podziałów.

3. Jednoznaczność identyfikowania nadawcy, jego „opowiedzenia  się”  w takich dychotomicznych podziałach ma prowadzić do ostrego podziału na Swoich i Obcych; przy czym Swoi traktowani są skrajnie protekcjonistycznie, a Obcy jako wrogowie. Swoi (np. Polacy i katolicy) są przeciwstawiani Obcym (np. Żydom, Zachodowi,  uchodźcom, komunistom, trockistom, liberałom, mniejszościom religijnym i narodowym etc.). Nawet wtedy, gdy Polacy skatują na śmierć Polaka (jak np. miało to miejsce jastrzębiu, gdzie 5 łobuzów zakatowało na śmierć  przypadkowego uczestnika dyskoteki), nie można uznać, ze zrobili to Nasi. Zapewne byli to zamaskowani islamiści.

4. Wartościowanie ma być całkowicie jednoznaczne i jednorodne: wszystko, co można o Obcych lub wrogach powiedzieć, ma świadczyć przeciw nim i ich kompromitować. Oceny mają charakter bezpośredni i wyłącznie negatywny, nie podlegają zniuansowaniu, nie może w nich pojawić się cokolwiek, co choć nieznacznie łagodziłoby obraz. Zatem uchodźcy zawsze są islamistami i terrorystami, choć wśród nich większość mogą stanowić chrześcijanie obrządków: maronickiego, chaldejskiego lub koptyjskiego. Przybywają z Bliskiego Wschodu lub płn. Afryki – są więc islamistami i basta!

5. Swoi są i będą charakteryzowani jako z założenia dobrzy, uczciwi i prawi, którzy zostali zdeprawowani i oszukani przez obcych, spiskujących przeciwko nim, i powinni zostać nawróceni na wartości rdzennie polskie. Jest to cel i misja świadomych, patriotycznych Polaków. Dlatego „prawdziwi Polacy” są zawsze Żołnierzami Wyklętymi.

6. Obcy nie stanowią jednolitej kategorii, ale wszyscy muszą być oceniani podejrzliwie, niechętnie lub z pogardą. Obcy powinni być najpierw wykryci i napiętnowani. Nie-Polacy udający polskość (ukryci Żydzi), czasem Ukraińcy czy Białorusini, a także wyznawcy islamu oraz inni obcokrajowcy pełnią rolę konia trojańskiego i powinni być demaskowani bez liczenia  się  z  ich  osobistą  identyfikacją.

   Oto konkretne przykłady zastosowań mowy nienawiści – wybrane m. in. z wystąpień caudillo Jarosława i jego drużyny:

  • „Znalazł się w kręgu podejrzeń – więc jego sprawa nie może być umorzona, ponieważ osoby podejrzewane o poważne przestępstwa, afery, dysponujące dużymi pieniędzmi, nie mogą liczyć na bezkarność.
  • Nie ma dowodów jego winy – zatem jest winny, bo pewno zdążył je zniszczyć.
  • My jesteśmy tu, gdzie wtedy, Oni tam, gdzie stało ZOMO (1 X 2006 r.)
  • Stanęła tutaj do walki w zwartym ordynku łże-elita III Rzeczpospolitej.
  • Żadne krzyki i płacze nas nie przekonają nas, że białe jest białe, a czarne jest czarne.
  • Wrzask odrywanych od koryta.
  • Targowica, zdrajcy, popychadła niemieckie.
  • Totalna opozycja, organizatorzy puczu (grudniowego).
  • Barbarzyńcy.
  • Białe róże jako symbol nienawiści – itp.

Nie cytuję tutaj wypowiedzi o uchodźcach, ponieważ byłyby pełne slow niecenzuralnych i naruszających normy jeszcze obowiązującego kodeksu karnego.

  Na podstawie przedstawionych tutaj kilku z licznych przykładów  wypowiedzi z lat 2006-2017 można zauważyć, że ta retoryka nie zawsze musi posługiwać się obelgami (choć często to czyni), aby rozsiewać nienawiść. Wystarczy, że odwołuje się do insynuacji i pomówień (a także kłamstw i przeinaczeń), które mogą być wyrażone w słowach nie mających statusu obraźliwego. Także kazanie w kościele, homilia biskupa lub publikacja w mediach „prawdziwych” katolików może spełniać wszelkie wymogi hate speech.

    Wszystkie powyższe przesłanki i sytuacje występujące w syndromie zjawisk kreowania i wykorzystywania  paniki moralno-medialnej, paranoi społecznej i mowy nienawiści wyrażają taką odmianę społecznej tożsamości, którą Arjun Appadurai określa mianem tożsamości drapieżczej.  To właśnie jest ta wyżej wspomniana sytuacja, kiedy wielkie liczby boją się  małych liczb. Konkretnymi formami drapieżczej tożsamości są: antysemityzm (zwłaszcza w kraju bez Żydów)  oraz inne formy rasizmu, antyislamizm (zwłaszcza przy daleko posuniętej niewiedzy o złożoności tej religii i kultury), wszelkie fundamentalizmy religijne  – w tym katolicki (podobnie skojarzony z ignorancją historii chrześcijaństwa). Przejawem tej drapieżności jest u nas nacjonalizm ONR, NOP-u i Falangi z hasłem „Śmierć wrogom narodu” – pozostający pod dyskretną ochroną władz publicznych i prokuratury. Należy ich chronić bo uprawiają  kult Żołnierzy Wyklętych  i mogą się przydać wtedy, gdy gdy władza partii rządzącej będzie z jakiegokolwiek powodu zagrożona. Wbrew faktom i wiedzy historycznej (oraz stanowisku Kościoła Rzymsko-Katolickiego i papieża Jana Pawła II) nacjonalizm jest w PiS-landii identyfikowany z patriotyzmem, Zapomina się o przysłowiu, że nie wszystko jest złotem co się świeci i ma kolor zbliżony do żółtego.

    Następnym krokiem (po mowie nienawiści i deprecjacji Obcych) w gwałtownej erupcji tożsamości drapieżczej   są pogromy. Tak było w III Rzeszy: po werbalnej i medialnej erupcji drapieżczego antysemityzmu nadeszła Kristallnacht, a potem przyzwolenie lub aktywny udział w Endlosung der Judendfrage. Z  taką sytuacją mamy do czynienia w PiS-landii – materiał wybuchowy został załadowany, brakuje – na razie – iskry czyli decyzji o odpaleniu. Sceptykom, którzy być może powiedzieliby, że z tymi pogromami przesadzam, przypomnę: lata 90 – pogrom Romów w Mławie, lata 2008-12 – pogromy lub próby pogromów Romów w Limanowej, 2013 i 2014 r. – próby pogromu Czeczenów na Podlasiu, styczeń 2017 r. – próba pogromu w Ełku po tragicznej śmierci młodego złodziejaszka z ręki właściciela baru z kebabami. Na szczęście miały one charakter lokalny i dlatego były łatwiejsze – przy odpowiedniej determinacji władzy publicznej – do opanowania. Dzisiaj tej determinacji nie ma, i jest zgodne z szaloną strategią caudillo Jarosława.  Dlatego powtórzę: w tym pis-landzkim szaleństwie  jest metoda.

   Konkluzja powyższych rozważań jest następująca:

 Wykorzystywanie i pobudzanie paniki moralnej, uruchamianie i wykorzystywanie mechanizmów paranoi  społecznej oraz myślenia dysforycznego w połączeniu z  retoryką (mową) nienawiści niszczy kulturę  polityczną społeczeństwa i  prowadzi do destrukcji dyskursu publicznego. Tworzy  blokadę rozwoju społeczeństwa obywatelskiego, a także aktywuje pokłady tożsamości drapieżczej. Stygmatyzuje jednostki i mniejszościowe zbiorowości społeczne. Sparaliżowane strachem i podejrzeniami społeczeństwo łatwo daje się manipulować propagandzie pis-landzkiej.

Psychopaci władają Rzeczpospolitą – VIII odc. sagi PiS-landii

 

I.

     Po rocznej przerwie – z powodu choroby – kontynuuję redakcję sagi PiS-landii. Rok przerwy nie zdezawuował wyrażanych  tutaj opinii. Nadal są one aktualne, a niektóre z nich jeszcze bardziej są na czasie niż poprzednio. Przypomnę, że w  siódmym odcinku sagi omawiałem kwestię stopniowego zaniku empatii i wrażliwości społecznej i  rosnącego nihilizmu moralnego w kraju rządzonym przez Wielkiego Brata i jego oficerów do zadań specjalnych. Dzisiaj, na podstawie wydarzeń z ostatniego roku, można powiedzieć, że sytuacja w PiS-landii i w obozie władzy jest jeszcze gorsza niż rok temu, a  empatii i moralności jest coraz mniej. Destrukcja moralna społeczeństwa wkroczyła na „wyższy” stopień.  Najsilniej  w obozie władzy (przez który rozumiem partię wewnętrzną czyli głównych decydentów oraz partię zewnętrzną – czyli tę część mediów i elektoratu, które twardo opowiadają się za PiS-em). Obóz ten demonstruje żądzę władzy i zamiar jej utrzymania za wszelką cenę. Ujawniają się i radykalizują postawy i zachowania określane mianem destruktywnej psychopatii. I o tym dalej będzie mowa.

    Terminy „psychopata, psychopatia” w języku potocznym mają wyłącznie pejoratywne znaczenie i służą do oznaczania zachowań antyspołecznych i kryminalnych.  Dokonuje się zatem redukcja ich znaczenia tylko do jednego z wymiarów zagadnienia. Warto mieć na uwadze, że z tymi pojęciami i określanymi przez nie sytuacjami dzieje się to samo, co z pojęciem „stresu”. Też przez długi czas termin”stres” służył do określania wyłącznie sytuacji niszczących i szkodliwych. Dzisiaj, na podstawie wyników badań wielu dyscyplin psychologicznych, kognitywistycznych i neurokognitywistycznych już wiemy, że  nie jest to zjawisko jednorodne. Ma przynajmniej dwa wymiary: destruktywny – określany mianem „dystresu” oraz konstruktywny występujący pod nazwą „eustresu”. Ten drugi sprzyja sprawczości, innowacyjności oraz aktywności i osiąganiu możliwie najlepszych wyników w wielu formach indywidualnej i społecznej aktywności.

Podobnie rzecz się ma z psychopatią i psychopatami i także tutaj – tak jak w przypadku stresu – pojawiło się wiele nieporozumień i błędnych opinii.  Dlatego dalsze analizy sposobu rządzenia PiS-landią poprzedzę  przedstawieniem najważniejszych naukowych ustaleń dotyczących psychopatii jako pewnej cechy i/lub dyspozycji osobowości (jednostkowej i grupowej) i jednocześnie jako zjawiska społecznego. Wykorzystam tutaj badania Simona Barona-Cohena oraz Kevina Duttona oraz wyniki badań  z takich dziedzin wiedzy jak szeroko rozumiana psychologia i antropologia, neuronauka i socjologia. Z konieczności ten odcinek będzie wiec dłuższy niż poprzednie.

 II.

Po pierwsze -

wg PCL-R (Psychopathy Checklist Revised: podstawowe narzędzie do badania psychopatów) psychopatia jest złożonym zaburzeniem osobowości, na które składa się wiele powiązanych ze sobą elementów tworzących cztery wymiary: interpersonalny, afektywny, behawioralny i antyspołeczny. Wymiar interpersonalny tego zaburzenia przejawia się w: a] łatwości wysławiania się i powierzchownym uroku; b] przesadnym poczuciu własnej wartości; c] patologicznej kłamliwości, skłonność do oszukiwania, manipulacji i matactwa. Wymiar afektywny wskazuje na:  a] brak wyrzutów sumienia i brak poczucia winy; b] płytkość uczuć, chłód emocjonalny i brak empatii; c] brak poczucia odpowiedzialności za własne czyny. W wymiarze behawioralnym stwierdza się: a] ciągłą potrzebę stymulacji ze względu na dużą podatność na znudzenie; b] pasożytniczy (na koszt innych osób) styl życia; c] brak realistycznych celów długoterminowych; c] impulsywność i niedostatek jej kontroli; d] nieodpowiedzialność i ponownie brak poczucia winy jako podstawy odpowiedzialności za własne działania. Wymiar antyspołeczny oznacza: a] słabą kontrolę zachowania; b] problemy z zachowaniem we wczesnym wieku; c] przestępczość w okresie niepełnoletności; uchylenie zwolnienia warunkowego; d] przestępczą wszechstronność. Ten ostatni wymiar nie jest stałym elementem psychopatii rozumianej jako zaburzenia i/lub zbiór dyspozycji osobowości indywidualnej i społecznej.

Po drugie

-  należy odróżniać psychopatię od antyspołecznego zaburzenia osobowości (w skrócie APD). Mogą stykać się ze sobą i mają pewien obszar wspólnych cech określających zachowanie, ale  są też między nimi istotne różnice – zwłaszcza w intensywności i dynamice ujawniania się owych wspólnych właściwości..  Antyspołeczne zaburzenie osobowości (wymiar antyspołeczny) jest tylko jednym z czterech aspektów omawianego zaburzenia i silnie manifestuje się  u  przestępców kryminalnych i seksualnych, a także dość często splata się z obniżonym poziomem intelektu. Osób o tym typie zaburzenia jest 3-4-krotnie więcej niż psychopatów niekryminalnych, co oznacza, że  psychopata wcale nie musi naruszać norm współżycia społecznego. Najbardziej groźni dla społeczeństwa  – seryjni mordercy, dewiacyjni przestępcy seksualni i sprawcy innych kryminalnych czynów mogą być psychopatami, ale czynnikiem determinującym zachowania i działania takich osób jest wspomniane APD, a nie pozostałe wymiary analizowanego zaburzenia osobowości. Jak stwierdza prof. J. Newman – za psychopatów uznaje się często zwykłych kryminalistów i przestępców seksualnych, których zachowanie jest odzwierciedleniem pierwotnych czynników społecznych lub problemów emocjonalnych, lepiej poddających się terapii niż psychopatia.

Po trzecie

- wg prof. Helen Morrison – los i sytuacja psychopatów zależy od wielu czynników, w tym od odziedziczonych genów, pochodzenia, doświadczeń z  wczesnego dzieciństwa i okresu dojrzewania,  edukacji, inteligencji i okazji – oraz tego, jak na nie reagują.

Po czwarte

- w sferze zachowań psychopatycznych (podobnie jak w przypadku stresu)  mamy do czynienia z odmianami konstruktywnymi (funkcjonalnymi) oraz destruktywnymi (dysfunkcjonalnymi). Na pozór osoby  psychopatyczne są zupełnie zwyczajne, ale – jak stwierdzają liczni badacze –  nigdy nie wiadomo, na co się trafi, jeśli zadrapie się powierzchnię i zajrzy do środka. Granica między psychopatią funkcjonalną a dysfunkcjonalną  wynika nie tyle z obecności cech psychopatycznych, lecz raczej z ich natężenia i kombinacji, w jakich te właściwości występują. Psychopaci funkcjonalni nie manifestują w sposób antyspołeczny swojej obecności i  dzięki temu mogą odnosić znaczące sukcesy w różnych wymiarach – zawodowym, biznesowym, politycznym i artystycznym – swojej aktywności życiowej.

   Na podstawie PPI (czyli Psychopatic Personality Inventory – najbardziej całościowego kwestionariusza/testu do badania psychopatii) można przyjąć,  że zarówno psychopaci funkcjonalni (konstruktywni) i dysfunkcjonalni (destruktywni) mają na „wyposażeniu” swojej osobowości zdolności i gotowość do:  1. makiawelicznego (manipulatorskiego) egocentryzmu (ME); 2. impulsywnego nonkonformizmu (IN); 3. eksternalizacji (czyli zrzucania na inne osoby lub okoliczności zewnętrzne) winy (Blame Externalization – BE); 4. beztroskiego braku planowania (Carefree Nonplanfulness – CN);  5. nieustraszoności (Fearlessness – F);  6. umiejętności wykorzystania potencjału społecznego – czyli wpływu na otoczenie  (Social Potency – SOP);  7. odporności na stres (Stres Immunity – STI) i 8. bezduszności czyli braku empatii (Coldheartedness). Posługują się nimi jednak w różny sposób – niektóre z nich wykorzystują częściej, intensywniej i z większą dynamiką, a inne sporadycznie i w minimalnym zakresie. Psychopaci funkcjonalni są skłonni i zdolni do ograniczania intensywności i częstotliwości korzystania z owych predyspozycji – zwłaszcza zaś zdecydowanie ograniczają rolę czwartej z wymienionych, dysfunkcjonalni tego nie potrafią lub nie chcą ograniczać. Przyczyna tej różnicy tkwi w stopniu nonkonformizmu, impulsywności i samokontroli podejmowanych działań. Najlepsze osiągnięcia mają  ci, którzy posługują się nimi w sposób umiarkowany, bliższy średniej niż biegunowi skrajnie wysokiemu lub skrajnie niskiemu.

Po piąte

- liderzy (którymi mogą, a niekiedy muszą być psychopaci funkcjonalni) w dziedzinach takich jak polityka, biznes, kultura i sztuka, nauka, administracja i służby specjalne itp.  przekształcają osiem wyżej wymienionych wymiarów w takie bardziej szczegółowe  się dyspozycje i sprawności jak:

  • charyzma
  • pewność siebie
  • umiejętność wywierania wpływu
  • dar przekonywania
  • wizjonerskie myślenie
  • umiejętność podejmowania ryzyka
  • zorientowanie na działanie
  • umiejętność podejmowania trudnych decyzji

Oprócz polityków takimi liderami o cechach funkcjonalnego psychopaty często są menedżerowie finansowi, biznesmeni (to najprawdopodobniej  można powiedzieć o Steve Jobsie i obecnie o  Jeffie Bezosie – właścicielu Amazona lub Eltonie Musku – szefie Tesli), agenci służb specjalnych ( z ich literacko-filmowym ucieleśnieniem w osobie Jamesa Bonda), wybitni chirurdzy i inni superspecjaliści w innych zawodach.

Psychopaci dysfunkcjonalni (niekoniecznie przestępcy, ale zawsze wywierający destrukcyjny wpływ na rzeczywistość społeczną)  sprowadzają owe wymiary do:

  • powierzchownego czaru
  • pretensjonalności
  • manipulowania ludźmi
  • artyzmu w oszustwie
  • eksternalizacji odpowiedzialności
  • umiejętności fabrykowania zawiłych historii
  • impulsywności
  • poszukiwania dreszczyku emocji
  • ubóstwa emocjonalnego.

III.

   W polityce mieliśmy i mamy do czynienia z psychopatami u władzy.  Ograniczając się tylko do europejskiej i anglosaskiej historii XX w. niewątpliwie psychopatami (destrukcyjnymi) sprawującymi władzę byli Lenin, Stalin, Mussolini i Hitler. Osobowość psychopatyczną (ale o przewadze zachowań konstruktywnych) miało też kilkoro prezydentów USA.  Badacze amerykańscy z Fundacji Badań Osobowości Historycznych w Houston (Steven Rubenzer – psycholog sądowy oraz Thomas Faschingbauer – prof. psychologii) dokonali analizy osobowości prezydentów USA na podstawie ich biografii i przy wykorzystaniu kwestionariuszy testu NEO  do badania psychopatów. Wykazali oni, że znaczna liczba przywódców USA wykazywała wyraźne cechy psychopatyczne, a na prowadzenie w tej lidze wysunęli się John F. Kennedy i Bill Clinton nieznacznie wyprzedzając obu Rooseveltów.  Można zasadnie przypuszczać, że obecnie Donald Trump ma ochotę na pierwsze miejsce na liście amerykańskich politycznych i jednocześnie dysfunkcjonalnych psychopatów .

IV.

   Na podstawie dotąd przytoczonych twierdzeń oraz informacji  można wreszcie podjąć próbę charakterystyki obozu władzy PiS-landii. Oczywiście nadal narzędziem jest tutaj PPI  z jego ośmioma wymiarami i ich konkretyzacjami.

  Jedna okoliczność nasuwa się z dużą mocą: w pislandzkim obozie władzy nie ma psychopatów funkcjonalnych, są sami dysfunkcjonalni.  Ich działania związane są z wszystkimi wymiarami i dyspozycjami w PPI (inwentarzu osobowości psychopatycznej). Oczywiście nie wszystkie z tych dyspozycji są jednakowo intensywnie i jednocześnie wykorzystywane w praktyce politycznej tego obozu – każdorazowo decyduje i selekcjonuje wykorzystywanie tych dyspozycji i nastawień konkretna sytuacja społeczno-polityczna.  Niewątpliwie mamy tutaj do czynienia z impulsywnym nonkonformizmem (czyli zmianą dla samej zmiany – w gospodarce, oświacie, kulturze, w obszarach związanych z bezpieczeństwem obywateli i ich praw obywatelskich. Mamy do czynienia z eksternalizacją winy (przykłady poniżej), a także z makiawelicznym egocentryzmem, notoryczną kłamliwością i systematycznym mataczeniem oraz krańcową bezdusznością i brakiem empatii wobec tych, którzy nie spełniają kryteriów prawdziwego Polaka-Patrioty (tj. człowieka lepszego sortu). Scharakteryzuję ich wykorzystywanie poprzez wskazanie na praktyki polityczne i społeczne kilku z przedstawicieli tego obozu: Kaczyńskiego, Macierewicza, Blaszczaka i  Zbigniewa Ziobro. Osobno wspomnę jedynie o Andrzeju Dudzie i Beacie Szydło.  Oryginalni – oprócz Wodza – są Macierewicz i Ziobro, pozostali jawią się jako  echo tj. wierne pasy transmisyjne psychopatii Prezesa. Wszystko to jest podbarwione i uzasadniane przez instrumenty politycznym wyznaniem wiary  ( czyli religią schorzałej wyobraźni wedle ks. prof. Tischnera) i mitotwórczą polityką historyczną.

      Wielki Brat charakteryzuje się narcystycznym egocentryzmem (bp. chęć bycia emerytowanym zbawcą ojczyzny wyrażona w wywiadzie z Teresą Torańską). Pod tę dyspozycję podpada również cały zbiór jego twierdzeń, że nikt nas nie przekona, że białe jest białe i że my stoimy tam, gdzie robotnicy, a nasi przeciwnicy są tam, gdzie stało ZOMO. Egocentryczny  narcyzm – jak twierdzi prof. M. Kofta – często stymuluje ksenofobię, wrogość i agresję wobec tych, którzy przez „narcyza” uważani są za zagrożenie. To z kolei przyczynia się do sytuacji, w której ważnym elementem argumentacji i narracji Wielkiego Brata jest eksternalizacja winy na Tuska (wszystko – nawet klęski żywiołowe – to wina Tuska), Merkel i złej Unii Europejskiej – podchwycona  i konsekwentnie stosowana przez jego  polityczne otoczenie. Dalej notoryczna kłamliwość i skłonność do mataczenia – wyrażająca się w atakach na Trybunał Konstytucyjny (przed pisowskimi zmianami), na Sąd Najwyższy i szerzej na zbiorowość sędziowską, Wyrazem cynicznej kłamliwości i mataczenia oraz konfabulacji jest też ciągle podsycana histeria w sprawie katastrofy smoleńskiej jako rezultatu rzekomego zamachu-spisku. Tzw. miesięcznice są nie tylko wyrazem  skłonności do kłamstwa oraz manipulacji, ale  stają się instrumentem budowania zawiłych historii i przekazów. Kaczyńskiego charakteryzuje makiawelizm – stąd wyraźna fascynacja Carlem Schmittem (hitlerowskim prawnikiem i współautorem ustaw norymberskich) oraz językiem propagandy nazistowskiej -zwłaszcza w charakterystykach uchodźców oraz swoich przeciwników.. Wielokrotnie ujawnia też wyraźny deficyt empatii (znowu uchodźcy). Nie można tutaj pominąć też dzielenia społeczeństwa na lepszy i gorszy sort (to też refleks języka nazistowskiego – nadludzi i podludzi).

       Antoni Macierewicz jest wybitnym kłamcą obozu władzy. Słynne jest jego mataczenie w sprawie spowodowanej przez siebie katastrofy drogowej w okolicach Torunia, ale także w kwestii przetargu na śmigłowce oraz rzekomej sprzedaży fregat Mistral przez Francję za pośrednictwem Egiptu do Rosji,  zatrudniania Misiewicza oraz statusu Wacława Berczyńskiego w przetargach na wspomniane śmigłowce i samoloty dla Vip-ów. Warto też wskazać na bezwzględność i upór w dymisjonowaniu  mającej cywilną odwagę kadry oficerskiej w wojsku, obsadzanie stanowisk wg kryterium lojalności bez względu na kompetencje, kolejne rozbijanie wywiadu i kontrwywiadu. Wszystko to jest połączone z powierzchownym czarem wobec dziennikarek i dziennikarzy jako instrumentem mataczenia i ukrywania prawdy w różnych kwestiach związanych z resortem obrony.

     Zbigniew Ziobro prowadzi do destrukcji wymiaru sprawiedliwości i do przekształcenia go z polskiego w pislandzki. Prokuratura już została przetrzebiona, teraz przyszła kolej na sądownictwo – stąd ustawy o KRS i ustroju sądów powszechnych, a także próba zniszczenia autorytetu Sądu Najwyższego. W tym obszarze mieści się też jego psychopatyczna walka z lekarzami i sędziami, którzy mieli nieszczęście być uwikłani w sprawę leczenia oraz badania okoliczności śmierci jego ojca.  W latach 2005-2007 niszczył polską transplantację, teraz zaś niszczy polską kardiologię. Założył sobie chyba, ze jego ojciec będzie nieśmiertelny, w związku z czym jego śmierć musi być skutkiem zbrodniczego działania. Nienawiść do dotychczasowego wymiaru sprawiedliwości wynika z faktu, że nigdy nie był w stanie osiągnąć wyższych poziomów edukacji prawniczej.

    Mariusz Błaszczak w swoim resorcie – podobnie jak Ziobro u siebie – doprowadził do czystki kadrowej i destrukcji policji. Mataczy w sprawie przemocy i łamania praw obywatelskich przez policję. Zajmuje wyraźnie pozbawione empatii stanowisko wobec uchodźców, silnie odwołujące się do argumentacji rasistowskiej i podsyca ksenofobię społeczną oraz tworzy klimat do nienawiści i ataków na obcokrajowców. Instytucjonalnie mataczy w kwestii przeciwdziałania agresji na tle rasistowsko-nacjonalistycznym lekceważąc ją nakazując policji takie działania i zachowania rejestrować jako incydenty wyłącznie chuligańskie. Mataczy w sprawach wypadków komunikacyjnych BOR – m.in. Andrzeja Dudy i Beaty Szydło. Na konferencji prasowej orzeka o winie kierowcy seicento przez co wpływa na pracę służb policyjnych, ekspertów komunikacyjnych oraz prokuratury  i utrudnia/blokuje  pomoc  prawną dla tego uczestnika zdarzenia. Takich destrukcyjnych działań ministra jest więcej. Najnowszym przykładem wyczerpującym wszystkie właściwości omawianego zaburzenia osobowości w wersji destrukcyjnej jest sprawa śmierci Igora Stachowiaka i próba „zamiecenia pod dywan” poprzez zaniechania i przeczekanie. Rozpowszechnia kłamstwo, że ofiara „troskliwości” policji była poszukiwana za oszustwo, gdy w rzeczywistości był poszukiwany  świadek, który  nie stawił się na rozprawę sądową. Okoliczność bycia pod wpływem narkotyków może być też zakwestionowana, ponieważ w komisariacie zastosowano wobec niego środek bezpośredni w postaci gazu oszałamiającego. Wyrazem myślenia psychopatycznego jest też próba maskowania tego incydentu poprzez odwołanie do katastrofy (wg ministra – spisku i zamachu) smoleńskiej. Wszystkie te – i inne w związku ze wspomnianą wyżej katastrofą komunikacyjną B. Szydło – ujawniają psychopatyczną skłonność do eksternalizacji winy i odpowiedzialności.

     Można byłoby tutaj także wspomnieć o  destrukcyjnym psychopacie – odkrywcy Republiki San Escobar, ale byłoby to znęcanie się nad małogramotnym ministrem, zatem pominę go.  Krótko jedynie wspomnę o jescze dwu przedstawicielach obozu władzy – Beacie Szydło i Andrzeju Dudzie. Obydwoje posiadają cechy nieszczęśliwych (i mało kompetentnych oraz mało wiarygodnych) psychopatów destrukcyjnych (dysfunkcjonalnych). Stanowią echo echa Wielkiego Brata – czyli są jego marionetkami.

       Na koniec pasywni i populistyczni zwolennicy pislandzkich rozwiązań: mam tutaj na myśli część elektoratu PiS-u  oraz Kukiz-15 oraz innych ugrupowań (w pewnej części także PO, Nowoczesnej i różnych wariantów lewicy). Część spośród nich kieruje się buntem wobec zastanej sytuacji, część zaś poszukiwaniem dreszczyku emocji oraz destruktywnie zinterpretowanym mesjanizmem, indywidualizmem oraz populizmem (głównie prawicowym). Są to ludzie wywodzący się z bardziej izolowanych lub samoizolujących się wobec innych kultur  oraz nacjonalistycznie nastawionych środowisk – zarówno wielkomiejskich (choć w mniejszości) jak i małomiasteczkowych i wiejskich, których główną cechą jest czarno-biały ogląd rzeczywistości, podatność na propagandę i przeświadczonych o istnieniu prostych recept na problemy kraju, Europy i świata. Poziom wykształcenia nie ma tutaj większego znaczenia, podobnie jak poziom zamożności i doświadczeń życiowych. Nieco większe znaczenie może mieć wiek – ale niekoniecznie obciąża to osoby starsze!

   Wśród tej zbiorowości dużą rolę odgrywają niewątpliwi beneficjenci członkostwa w UE tj. rolnicy. Wspomnieć należy też o osobach mających w swoim doświadczeniu życiowym epizod pobytu za granicą (zawodowy lub turystyczny) lecz impulsywnie samoizolujący się wobec innych kultur. Nie zaskakuje więc, że znaczna część imigracji zarobkowej w Wlk. Brytanii zionie niechęcią (niekiedy nienawiścią) wobec „ciapatych” oraz innych rezydentów pochodzących z dawnego imperium brytyjskiego. Także  wspomnieć trzeba o liczącym się odłamie Polaków mieszkających w Niemczech (mających lokalne prawa wyborcze) i w dużej mierzy glosujących w wyborach samorządowych na jawnie antyemigrancką i antypolską Aktion für Deutschland.

     Podsumowując: widocznie Polacy już tak mają, że nie lubią wyciągać wniosków, nie lubią planować i przewidywać, lubią za to odrzucać wiedzę na rzecz propagandowych mitów i przekazów dnia i sytuacji.  Wszystko to są cechy zespołu dysfunkcjonalnej psychopatii   i dlatego – jak stwierdzał już  Jan Kochanowski –  nasi rodacy i przed szkodą i po szkodzie  byli i pewno będą głupi.

 

 

 

 

 

Deficyt empatii i moralny nihilizm – VII odc. sagi PiS-landii

  Polskie społeczeństwo ma poważny kłopot z empatią, czyli z odzwierciedlaniem uczuć i emocji innych ludzi oraz współodczuwaniem z nimi. Współodczuwaniem, które jest czynnością szczególnie istotną w sytuacji problemów i trudności (kłopotów), które przeżywa każdy człowiek w różnych okresach swojego życia. Jak stwierdza Joachim Bauer (w pracy “Empatia”), zdolność wyrażania empatii i współczucia stanowi ważny warunek tworzenia sympatycznej, sprzyjającej aury (atmosfery) społecznej.

     Pierwotnym podmiotem empatii jest jednostka, ale warunkiem koniecznym dla jej ukształtowania i rozwoju jest środowisko społeczne jako kontekst. Problem deficytu empatii nie wynika bowiem z genetycznych uwarunkowań, gdyż mając podstawę w biologii mózgu (neurony lustrzane) stanowi produkt doświadczeń społecznych – zarówno wczesnodziecięcych (w ramach procesów socjalizacyjno-wychowawczych) jak i doświadczeń osób dorosłych.   Między rozwojem empatii a środowiskiem społecznym istnieją liczne interakcje tworzące pętle oddziaływań zwrotnych. Bez doświadczeń społecznych empatia  się nie rozwinie i nie będzie funkcjonowała jako regulator więzi społecznych sprzyjający  ich tworzeniu, podtrzymywaniu i/lub rekonstruowaniu. Konsekwencje jej deficytu  w przypadku dorosłych są rozliczne – zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i w wymiarze grupowym. Są nimi:

a] brak  wrażliwości, rozumienia oraz uwzględniania potrzeb innych ludzi prowadzący do ich przedmiotowego  i/lub instrumentalnego traktowania;

b] wysoki poziom nieufności i lęku (lub nawet wrogości) w relacjach społecznych, uogólniona niechęć i/lub wrogość wobec obcych grup etnicznych, narodów i kultur  – co sprzyja postawom ksenofobii częstokroć przemieniającej się w agresję;

c] wyraźne deformacje  emocji moralnych w obszarze zachowań prywatnych i publicznych oraz oportunizm i koniunkturalizm połączone z niechęcią do działań prospołecznych;

d] mowa (retoryka) nienawiści w stosunku do każdej odmienności oraz stereotypizacja stosunku do nich połączona z wezwaniami do agresji;

e] piętnowanie wszystkich, którzy mają  jakiekolwiek odmienne cechy i  próby wykluczania takich osób z jedynej “słusznej” wspólnoty (“niech mi się nie pokazują na oczy…. fizycznie lub psychicznie niepełnosprawni, dzieci z zespołem Downa, homoseksualiści, innowiercy, o odmiennym kolorze skóry  (niepotrzebne skreślić) itp.;

f] koncentracja na wąsko rozumianym interesie własnym – rodziny lub  wąskiego środowiska kulturowego  oraz narodowego (Polak=katolik);

e] wysoki poziom malkontenctwa i pesymizmu;

e] wysoki poziom zachowań i emocji określanych przez psychologów jako zawiść (odpowiednik angielskiego envy).

Wszystkie wymienione tutaj konsekwencje deficytu świadczą o tym, że empatia odgrywa istotną rolę w stanowieniu i rozwoju społeczeństwa i/lub przekształcania jednostek i mikrospołeczności we wspólnotę ludzi o przynajmniej elementarnym poziomie moralności prospołecznej.

   Ważnym elementem naszego zachowania w różnorodnych sytuacjach są intuicje moralne. One działają szybciej niż jakiekolwiek rozumowanie moralne. Ich dodatkową właściwością jest, że łatwo je wzbudzać przy użyciu odpowiednio konstruowanych przekazów nasyconych empatią (bądź jej pozbawionych) lub reakcji emocjonalnych bazujących na odczuciu niechęci (a nawet ksenofobii) bądź strachu i zagrożenia. Przy braku empatii i w następstwie tegoż braku powstaje sytuacja, w której naszym intuicjom towarzyszą i utrwalają się niekorzystne dla klimatu społecznego reakcje afektywne. One w połączeniu z intuicjami kształtują oceny i osądy moralne. Negatywne reakcje afektywne przesądzają o negatywnie ostrych ocenach i osądach pobudzając odpowiednie nieprzyjazne lub wrogie zachowania – symboliczne lub fizyczne. Szeroko o tym pisze Jonathan Haidt w pracy “Prawy umysł. Dlaczego dobrych ludzi dzieli religia i polityka?”

     Empatia wymaga posiadania i posługiwania się wyobraźnią społeczną, gdyż wpływa na poziom inteligencji i świadomości emocjonalnej i społecznej członków zbiorowości oraz na sprawności społeczne. Jest ona potrzebna, ponieważ – jak twierdzi C. W. Mills, w praktyce życia społecznego pojawiają się liczne sytuacje psychoemocjonalne jako nieuchronny, choć często niezamierzony i nieprzewidywany rezultat działań człowieka. Aby wyobraźnia społeczna mogła odegrać swoją rolę wymagane są – na poziomie jednostkowym i grupowym: a] empatia pierwotna – współodczuwanie z inną osobą lub zbiorowością oraz wychwytywanie niewerbalnych sygnałów emocji; b] trafność empatyczna – rozumienie myśli, uczuć i intencji innych; c] dostrojenie czyli uważne słuchanie i uwzględnianie stanów emocjonalnych partnerów.

   Istnieje wystarczająco dużo dowodów, że z wyobraźnią społeczną obywateli PiS-landii jest kiepsko.  Uwaga ta dotyczy  zarówno  sytuacji życia codziennego (np. poczynając od osób kierujących pojazdami mechanicznymi pod wpływem alkoholu lub narkotyków, poprzez uczestników  oszukańczych operacji handlowych i gospodarczych,  kończąc na zachowaniu wobec niepełnosprawności fizycznej lub psychicznej  oraz odmienności w realizowaniu stereotypowych ról Polaka itd., Obejmuje również  sytuacje o  charakterze społeczno-publicznym (np. uległość wobec haseł wrogości, korupcja polityczna, sytuacja tzw. ślepoty pozauwagowej (wg. cytowanego w innych wpisach tego blogu Daniela Kahnemanna).

   U dużej części społeczeństwa polskiego można zaobserwować deficyty wszystkich wyżej wskazanych elementów społecznego zachowania. I co gorsza, owe deficyty pogłębiają się na skutek świadomie prowadzonych akcji upowszechniania strachu, wrogości i nienawiści oraz dezawuowania empatii (także tej empatii chrześcijańskiej). Wystarczy przypomnieć wypowiedzi Wielkiego Brata we wrześniu 2015 r. o uchodźcach jako nosicielach chorób i brudu  lub wypowiedzi wielu funkcjonariuszy partii wewnętrznej i zewnętrznej  sprawującej władzę w PiS-landii (podobnych do wypowiedzi nazistów o Żydach w latach 20. i 30. XX wieku). Za “cnotę” znowu uchodzi endecka (autorstwa Romana Dmowskiego) teza o wyższości egoizmu narodowego. W konsekwencji narasta stan, opisany przez Hobbesa słowami, wedle których człowiek człowiekowi jest wilkiem. (Jest to obelga dla wilków, gdyż – wbrew potocznemu mniemaniu – są to zwierzęta o dużej inteligencji społecznej, często większej niż ludzie z defektami empatii).

     Mniejszość Polaków – sprawujących jednak władzę duchową i ideologiczną – narzuca dezintegrującej się (niestety) wspólnocie społeczno-narodowej następujące przeświadczenie: wszelkie problemy i kłopoty Polski są problemami Europy i to ona (Europa) ma je rozwiązywać ku chwale i na pożytek Polaków (należy się nam – obrońcom przedmurza chrześcijańskiego), natomiast problemy ogólnoeuropejskie nie są i nigdy nie będą problemami Polaków i z tego powodu nie należy oczekiwać polskiego udziału w ich rozstrzyganiu (jesteśmy wszak suwerenni i „wstajemy z kolan”). To przeświadczenie w dużej mierze odpowiada charakterystyce (przedstawionej przez R. K. Mertona) społecznych postaw takich jak wycofanie (“nie wychylać się” i “moja chata z kraja”) rytualizm (zwłaszcza zaś oportunizm i koniunkturalizm) oraz bunt (tutaj  zaś  “antysystemowość” jako centralna cnota zarówno PiS-u jak i Kukiz-15). Następstwem ww. postaw jest resentyment moralny. Tenże resentyment jest również specjalnie wywoływaną reakcją afektywną. Wspomniane postawy oraz resentyment są w PiS-landii traktowane jako najważniejsze wartości społeczne, podobnie jak w niektórych innych krajach tzw. grupy wyszehradzkiej (jeżeli w ogóle to określenie oznacza jakąkolwiek wspólnotę interesów i wartości).

    Brak empatii jest szczególnie uderzający w kraju katolickim. Jak wskazują wyniki badań  przeprowadzane przez Geerta i Gerta Hofstede (“Kultury i organizacje”), a także badania w ramach WVS i EVS (Światowego/Europejskiego przeglądu wartości – np. badania Ronalda Ingleharta) oraz polskie badania (m. in. prof. Krystyny Skarżyńskiej, prof. Radosława Markowskiego i in.), mamy do czynienia z zadziwiającym paradoksem: wyznawcy religii pretendującej do miana “powszechnej” (tyleż bowiem znaczy  greckie słowo “katolikos”) wykazują znacząco mniejszy poziom empatii niż wyznawcy innych religii chrześcijańskich i niechrześcijańskich. Ten fakt oznacza, że nauczanie Kościoła Rzymsko-Katolickiego bardzo słabo zakorzeniło się w systemie wartości dużej części jego wyznawców w naszym kraju. Jest to poważny problem dla tegoż kościoła, tym bardziej istotny, jeśli uwzględni się okoliczność, że dotyka nie tylko wiernych, ale także jego duchownych z niższych i wyższych szczebli władzy kościelnej. Papież Franciszek, a także Benedykt XVI, wielokrotnie podkreślali, że empatia to jedna z najważniejszych cnót katolika. Mówił i pisał o tym również wcześniej idol Polaków – Jan Paweł II. Używam terminu “idol”, gdyż dobrze opisuje polską praktykę powoływania się na Jana Pawła II przy jednoczesnym braku elementarnej znajomości i refleksji dotyczącej jego nauk – także wśród części duchowieństwa.

    Apele i słowa zwierzchników KRK to jedno, a praktyka odsądzająca empatię od czci i godności – to drugie. Pospolitość skrzeczy i wytycza drogi działania politycznego i społecznego, gdyż  PiS oraz Radio Maryja i TV Trwam – mieniąc się arcykatolickimi –  szerzenie kłamstwa, obłudy i pomówień oraz nienawiści  do  wszystkiego, co nietradycyjne, traktują jako swoją misję w narodzie. Narodzie,  którego niektórzy przedstawiciele chcieliby intronizować Chrystusa jako króla Polski. Chrystus, aby pełnić tę godność musiałby jednak stać się polskim nacjonalistą.

 W ramach ostatecznego  symbolicznego podsumowania  niszczącej empatię  „Dobrej Zmiany” powinno ulec zmianie godło Polski: zamiast Orła Białego właściwy byłby  uśredniony obraz (portret)  typowego uczestnika awantur z różnych “kotłów” i “żylet” polskich stadionów piłkarskich. (Nie używam tutaj afektywnego określenia „kibol”)  Przecież są to „patrioci-sojusznicy” PiS-u – składający przysięgi na Jasnej Górze,  defilujący ze swoimi proporcami w katedrze katolickiej i korzystający ze wsparcia części kościoła instytucjonalnego w Polsce.  Z tego powodu nie można ograniczać i karać za mowę nienawiści (tak decyduje Wielki Brat), gdyż byłoby to ograniczenie wolności słowa, a „patrioci-sojusznicy” staliby się niemi, a przez to – nieprzydatni. W ramach tej wolności wolno szerzyć groźby, i dlatego ich kolektywny autor powinien stać się godłem Polski. Niemcy w latach 30. XX wieku zastąpili swojego czarnego orła swastyką, to i my możemy być świadkami takiego działania w ramach „Dobrej Zmiany”.

Prole – emocje, logika i ucieczka od wolności – VI odc. sagi PiS-landii

          Prole czyli społeczeństwo nierządzące Pislandii składa się z wielu plemion. Głównie zajmują się one zaspokajaniem swoich podstawowych potrzeb. Najważniejszymi z nich są dwa – plemię PiS oraz plemię drwiąco określane mianem „lemingów”. Najważniejsze jest to pierwsze, gdyż dało PiS-owi władzę i dlatego głównie o nim będzie mowa. O plemieniu „lemingów” można powiedzieć jedynie tyle, że najpierw  w większości  udało się na długi urlop od  obowiązków obywatela (absencja wyborcza), a teraz zapewne udaje się na emigrację wewnętrzną.

      Pierwsze z nich jest hierarchicznie zorganizowane i w taki sam sposób zarządzane (znacznie lepiej niż  plemię „lemingów”). Stawia się na każde wezwanie swojego „Zbawa” (lub jego oficerów) na miesięcznicach i manifestacjach, aby poprzeć  politykę swojego Naczelnika dać odpór „wrogim siłom”  wszystkich grup i układów, które zaciekle – wedle funkcjonariuszy przewodniej siły narodu – bronią swojego dostępu do „koryta”.  I w latach 2005-2007 i obecnie  owe manifestacje i kontrmanifestacje (np. przeciwko KOD i „targowiczanom” wykorzystującym fora  Unii Europejskiej) ujawniają, że PiS-plemię nie jest społecznie  oraz informacyjnie  rzetelnie wyedukowane  – zwłaszcza w kwestiach historii oraz problemów społeczno-gospodarczych. I słusznie – gdyby było wyedukowane, mogłoby zniszczyć przewodnią siłę narodu i podważyć autorytet Wielkiego Brata. To plemię głównie ogląda – dlatego tak ważne w 2005 r. i w 2015 było zawłaszczenie mediów elektronicznych.  Przyswaja sobie wzory oficjalnego myślenia i mówienia, a „oglądactwo” skutecznie zapewnia ich trwałość w pamięci zbiorowej. Jeśli czyta (rzadko i niezbyt chętnie – ponad 60 proc. nie czyta w ciągu roku ani jednej książki, a blisko 70 proc. – nie sięga do prasy wymagającej wysiłku umysłowego) – to korzysta ze „słusznych”  źródeł, które nie wymagają myślenia, lecz nakładają obowiązek wiary. Kieruje się intuicją i emocjami, gardzi zaś logiką, która wymaga  wysiłku poznawczego i samodzielności myślenia. Samodzielność myślenia – to przecież wielkie ryzyko popełnienia myślozbrodni. Pomocna w unikaniu tego ryzyka jest wspomniana wcześniej  Policja Myśli.

       Ważna uwaga – ma rację Kuba Wojewódzki, gdy twierdzi („Jestem Steve Wonderem talk-show” – Wysokie Obcasy nr 28, 15 lipca 2006 r.):

     „Czas najwyższy, żeby polską politykę rozpatrywać w kategoriach psychologicznych, socjologicznych, a nie tylko programów i elektoratów. Rzeczy kryją się głębiej. Politycy też miewają niefajne dzieciństwo w postaci niefajnego tatusia i jego niefajnej dyscypliny. Potem się mszczą na narodzie. Odreagowują.”

    Główną właściwością tegoż PiS-plemienia jest resentyment. Wg. Roberta K. Mertona  postawa resentymentu składa się z trzech powiązanych nawzajem elementów:

  1. rozproszonego uczucia nienawiści, zawiści i wrogości;
  2. poczucia niemożności – poza okresem wyborczym – aktywnego wyrażenia tych emocji wobec sytuacji lub osób (grup społecznych) które je wywołują, oraz
  3. nieustannego doświadczania na nowo owej bezsilnej wrogości.

        Przy tej postawie społecznej – podsycanej przez przewodnią siłę narodu – świat zewnętrzny postrzega się jako zagrożenie. W psychologii głębi takie nastawienie określa się mianem schizoparanoidalnego, którego wyrazem jest myślenie spiskowe. Z tego właśnie powodu wspomniane plemię musi się bronić i  nie ma poczucia winy, wyrzutów sumienia. Uważa, że może krzywdzić i czuje się uprawnione do zastosowania wszelkich środków, by odeprzeć atak pochodzący ze świata otaczającego. Towarzyszy temu zawiść. Gdy widzi, że ktoś jest fajny, potrafi kochać, wybaczać, coś z siebie dać, owo plemię czuje się gorsze i chce to dobre zniszczyć, zdemolować. [Jednym słowem – ewaporować, żeby posłużyć się terminem Orwella].  Jednym z  mitów  charakterystycznych dla postaw resentymentu i nastawienia schizoparanoidalnego jest przeświadczenie, że tkankę społeczną można oczyścić ze złych narośli i wówczas zapanuje powszechna szczęśliwość. (por. „Wstęp do psychiatrii politycznej” – wywiad z Mileną Karlińską i Andrzejem Nehrebeckim z Polskiego Instytutu Psychoterapii Krótkoterminowej – Polityka nr 43/2006 Joanna Podgórska).

         Jak twierdzi Tomasz Witkowski („Kłamliwy jak polityk” – Przegląd nr 44/2006): „..u nas większość polityków przyjęła strategię manipulowania cudzym wizerunkiem. Deprecjonowanie drugiego stało się zasadą. To jedna z najgorszych metod kłamstwa.”

    Na pytanie, dlaczego Kuroń, Michnik, a (nieco później Bartoszewski i inne osoby uznane za zagrażające PiS-owi) stali się synonimami wroga,  reżyser Piotr Szulkin („Płacz zbiorowy nad urną” – Przegląd nr 43/2006) odpowiada tak:

         „Michnik i Kuroń sporą część życia przesiedzieli w więzieniach. To nie do wybaczenia przez tych, którzy takiej ceny nie zapłacili. To tworzy bolesny kompleks – tamci byli internowani, a my nie, tamci mają prawdziwe karty bólu, a my ich nie mamy. Jeśli dobrze się przyjrzeć, to obecne podziały leżą w aspiracji do przestrzeni zasług i cierpiętnictwa. Przypomina mi się pewien młody człowiek, który w czasie stanu wojennego miał trzy lata, a teraz zapisał się do związku represjonowanych, wymyślając pojęcie patrioty genetycznego z uzasadnieniem, że miał dziadka w powstaniu i ojca walczącego o wolność.”

         Zarządzanie tym plemieniem jest względnie łatwe, gdyż można rozgrywać fobie Polaków. Jak twierdził Janusz Czapiński (Przegląd nr 22/2007) – PiS jest pierwszą prawdziwie ludową władzą  po II wojnie światowej i tak jak większość naszych rodaków bazuje na podejrzliwości, zawiści oraz nieufności. Nie tylko wspiera się na tych właściwościach myślenia i działania, lecz je wręcz potęguje przez swoje zarządzanie, gdyż ma w tym swój konkretny cel polityczny.  Właśnie  z niego wynika wzmacnianie – tak w przeszłości, jak i obecnie – uprawnień służb specjalnych, ograniczanie roli instytucji stojących na straży konstytucji i praw obywatelskich (np. RPO), a także dążenie do centralizacji i podporządkowania sobie wszelkich przejawów aktywności społecznej. I właśnie to jest powód niechęci i/lub nienawisci do idei i działań Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy

       Zawiść stanowi zachowań znacznej części naszych współobywateli (nie tylko zwolenników PiS-u). Panuje powszechne przekonanie, że  wszyscy, dosłownie wszyscy, kradną, oszukują i kłamią. To przeświadczenie można odnaleźć u podstaw powołania Centralnego Biura Antykorupcyjnego w 2006 r. Od 2015 r. powraca się do tej idei.

    Istnieje sprzężenie zwrotne między zawiścią i podejrzliwością. Dlatego „przeciętny Polak sądzi, że najpierw cyckali nas Ruscy, a potem jacyś macherzy z Zachodu. Za darmochę obejmowali nasz majątek narodowy, żerowali na naszej krwawicy” (Janusz Czapiński Przegląd nr 22/2007).  To nastawienie ułatwia karmienie różnego rodzaju teoriami spiskowymi.  To nie  bieda materialna lecz ubóstwo mentalne bardziej sprzyja zawiści i podejrzliwości.

         Zawiść i podejrzliwość ściśle wiążą się z brakiem zaufania. Jesteśmy na jednym z ostatnich miejsc w Europie, jeśli chodzi o kapitał społeczny. Tylko na Bałkanach jest poziom kapitału zaufania podobny do naszego.  A na ten kapitał  składa się m.in. zaufanie do innych ludzi, umiejętność nawiązywania narracji, współpracy z innymi, zaufanie do organizacji, do instytucji. Niski poziom kapitału zaufania na poziomie jednostek przenoszony jest  na poziom makrospołeczny, obejmujący zaufanie do organów, polityków i rządu. Można się tu domyślać działania psychologicznej generalizacji, gdzie pozytywne doświadczenia, czerpane z faktu, „że warto ludziom ufać”, wzmacniają zaufanie do instytucji publicznych.

     Piotr Sztompka na pytanie, dlaczego powinniśmy ufać innym, odpowiada tak: „ Bo żyjemy w świecie, w którym nie jesteśmy sami i nigdy nie będziemy. W realizowaniu naszych potrzeb życiowych, przyjemności obcowania z innymi, w przyjaźni, miłości, współpracy jesteśmy zależni od innych, którzy mogą działać pięknie, godnie i wspaniale, ale też haniebnie” . ( wywiad „Towar tłukliwy” Polityka – nr 32/33  z 2007 r. oraz szerzej w pracy „Zaufanie. Fundament społeczeństwa.”).  Na pytanie, dlaczego fundamentalne znaczenie przypisuje zaufaniu do polityków udziela następującej odpowiedzi: Od nich zależą całe konteksty naszego działania. Na przykład prawo. Albo kondycja ekonomiczna kraju. Politycy konstruują świat, w którym musimy, chcąc nie chcąc, się obracać.”

      Wreszcie na pytanie, co zyskuje społeczeństwo, które ufa, odpowiada: Poczucie bezpieczeństwa. Poczucie, że inni są przewidywalni, że nie będą czyhać na potknięcia, że nam pomogą, gdy będzie to potrzebne.”

       Krzewienie zawiści oraz podejrzliwości to działanie przeciwko zaufaniu.  Nie jest to tylko myślozbrodnią, ale wręcz praktyką polityczną w Polsce: im niższy kapitał społecznego zaufania, tym większa władza dla instytucji państwa i jego służb specjalnych.

          Braki we wspomnianym kapitale zaufania rodzą nie tylko konformizm, ale przede wszystkim oportunizm i  prowadzą do samowykluczenia (lub inaczej – samowycofania) z życia i aktywności w sferze publicznej. Owo samowykluczenie widoczne jest szczególnie wśród znacznej części młodszego pokolenia rodaków. Wszak w manifestacjach KOD-u (i kontrmanifestacjach do manifestacji KOD-u) przeważają ludzie  w tzw. „słusznym” wieku.  Ta okoliczność jaskrawo pokazuje niedostatki naszej polskiej – obywatelskiej – edukacji.

    Podejrzliwość i  brak zaufania mają swoje niewątpliwe źródło w tradycji i doświadczeniach historycznych. Jest to jednak tylko część prawdy. Drugim ważnym źródłem wspomnianych defektów jest wspomniany poziom edukacji. Jak stwierdza  Edmund Wnuk-Lipiński: „Nasze społeczeństwo jest wykształcone na poziomie średnim, więc średni jest także poziom uczestnictwa w demokracji. Ci, dla których świat polityki jest światem niezrozumiałym i obcym, stanowią w Polsce około 30 proc. społeczeństwa. Nie mają żadnego wyobrażenia, że polityka może być związana z ich życiem, co zresztą nie znaczy, że nie krytykują.” („Realna demokracja” – Rzeczpospolita nr 230, 1 X 2005 r.). Wypisz, wymaluj – stały elektorat obecnej przewodniej siły narodu.

         To sprawia, że nasze polski elektorat (zwłaszcza wspomniane plemię „lemingów”)  ujawnia brak stabilności  poglądów, preferencji politycznych, lojalności wobec ugrupowań. Co kilka lat ogromne grupy wyborców zmieniają swoje preferencje, głosując to na ugrupowania deklarujące się jako prawicowe, to na SLD czy partie centrum (por. P. Sztompka „Niezły kraj” Rzeczpospolita 6-7 I 2006),  na Samoobronę w 2005 r., na Kukiz-15 lub KORWIN  w 2015 r.. Ale decyzje wyborcy łatwo zmieniają też w trakcie kampanii, i to dość radykalnie.

    Niewystarczający poziom edukacji (zwłaszcza społecznej) ma to do siebie, że prowadzi do istotnych błędów poznawczych – na co wskazuje Daniel Kahneman w „Pułapkach myślenia”. Należą do nich takie błędy jak „ślepota pozauwagowa” (nazywana też „fiksacją” lub „myśleniem tunelowym”), dążenie do unikania straty, a także  zakotwiczenie i zastępowanie korelacji statystycznych  związkami przyczynowo-skutkowymi. Szczególną rolę odgrywa tutaj błąd przyjmowania za  wiarygodny obrazu opartego na   przekazach emocjonalnych typu „jest tak, jak widzisz”, obrazu odwołującego się do jednostkowych przypadków.  Dlatego  hasła  typu „Polska w ruinie” lub „Polska z dykty” szczególnie przemawiają do osób o niskich dochodach, gdyż nie występuje w ich myśleniu tzw. efekt posiadania. Dla nich  obietnica dodatkowych środków finansowych (np. 500 zł na dziecko) jest bardziej atrakcyjna niż zachowanie  wolnościowych i demokratycznych praw obywatelskich. Potencjalne 500 zł zmniejsza ich straty względem tego punktu odniesienia w zakresie oczekiwanego poziomu egzystencji, który uważają   za satysfakcjonujący, natomiast demokracja i inne uprawnienia są dlań mało ważne, bo albo z nich nie korzystają, albo nie odczuwają ich wpływu na swoją sytuację życiową.  Ujawnia się tutaj  następstwo wspomnianej ślepoty pozauwagowej sprawiającej, że niezależność mediów publicznych, brak inwigilacji internetu, swoboda działania Trybunału Konstytucyjnego lub Rzecznika Praw Obywatelskich uchodzą za fanaberie niegodne uwagi. Liczy się tylko 500 zł na dziecko.   Podobnie też było w przypadku kryminalnej afery Amber Gold – liczyły się jedynie obiecywane w podwójnej lub potrójnej wysokości odsetki od lokat, a ostrzeżenia Komisji Nadzoru Finansowego były dość powszechnie lekceważone. We wszystkich tych sytuacjach   system myślowy człowieka – a mianowicie logika – jest wyłączony lub poważnie ubezwłasnowolniony.

    Konsekwencja takich błędów jest oczywista:   głos wielu Polaków można kupić przy pomocy haseł i obietnic o charakterze korupcyjnym, nawet wtedy, gdy są one natury księżycowej i nie będą mogły być zrealizowane w obiecywanym zakresie. Obietnic, które w praktyce zamieniają się w swoją karykaturę. Polska solidarna  przekształciła się  w obniżenie podatków dla najbardziej zamożnych poprzez likwidację III progu podatkowego i zniesienie podatku od spadkowi darowizn – w 2006 r.. W 2015/16 r.  500 zł na każde dziecko  zamienia się na 500 zł na niektóre dzieci (samotne matki mają urodzić drugie dziecko), podatek od  sklepów wielkopowierzchniowych zamienia się w podatek od obrotu, który zniszczy małe polskie firmy handlowe i sklepy sieciowe działające w ramach franczyzy. No cóż, co z tego, że obietnice są księżycowe, ale tak miło dla ucha brzmią.

      Intuicja nie komunikuje się z logiką, a nie ma Houston (jak w sytuacji  awarii Apollo-13), które ten problem mogłoby rozwiązać w optymalny sposób. Brak takiej instancji sprawia, że coraz większy odsetek naszych rodaków tęskni za silnym człowiekiem władzy i coraz mniej jest przywiązany do wartości demokratycznych. Wspomina o tym Janusz Czapiński podsumowujący wyniki  wielokrotnych i wieloletnich badań (nie tylko w ramach „Diagnozy Społecznej’2007 – por. wywiad „Demokracja po polsku” Przegląd nr 47/2007).   To też rodzaj konformizmu lub nawet oportunizmu. Bo tak wygodniej – nie trzeba się przejmować sprawami publicznymi, można przyjąć postawę „Nie będę się wychylał” i  „Grunt to działać bezpiecznie”. Wówczas w pełni możliwa jest ucieczka od wolności. Na tej ucieczce, trafnie opisanej przez Ericha Fromma w odniesieniu do społeczeństwa niemieckiego lat 30. XX w., swoje władcze plany buduje obecna przewodnia siła narodu – ta sama, która już rządziła w latach 2005-7.

Prawda służebnicą PiS-u – V odc. sagi PiS-landii

 

      Stanisław Jerzy Lec w „Myślach nieuczesanych” aforystycznie pyta i zarazem odpowiada „Czy wolno mijać się z prawdą?”. Tak, jeśli się ją wyprzedza.”   Ten aforyzm nie ma jednak zastosowania do sytuacji, w której w latach 2005-2007 i od jesieni 2015 r. działa(ło) PiS-owskie ministerstwo prawdy. W skład tego ministerstwa wchodzą: aparat partyjny PiS-u, tzw. niepokorne media, urząd prezydencki (części partii zewnętrznej) oraz od kilku tygodni – TVP w swoich oficjalnych programach informacyjno-publicystycznych. Nie dąży ono do wyprzedzenia prawdy, lecz raczej do cofnięcia wiedzy i samowiedzy społeczeństwa (czyli przede wszystkim proli) do przeszłości z czasów PRL oraz z okresu lat 2005-2007. Do czasów PRL – poprzez odnawianie stereotypów i resentymentów skierowanych przeciwko otwartemu i przyjaznemu wobec różnorodności światu. W tym obszarze sytuuje się sławetna wypowiedź posła Piotrowicza cytującego art. 2 obowiązującej konstytucji, że Polska Rzeczpospolita Ludowa jest państwem prawnym. Niby pomyłka freudowska – ale także wyraz dążeń PiS-owskiego establishmentu  z prezesem (myślozbrodnia po raz pierwszy!) na czele. Te dążenia – i stosowane do ich realizacji procedury i metody –  są widoczne w praktykach parlamentarno-rządowych nowej przewodniej siły narodu.  Może więc prawdziwa jest teza o powtórce z historii?

    W średniowieczu – w okresie scholastycznym –  obowiązywała reguła, że „filozofia jest służebnicą teologii”. Jej reanimacja (opisana przez Orwella i nie tylko) w Polsce przyjmuje kształt twierdzenia, że prawdą jest tylko to, co służy interesom partii – wyrazicielki woli narodu (jego 19 proc.). To, co jest dobre dla PiS-u  i jej rządu, jest dobre dla Polski – takie przekonanie wyrażali ówcześni główni funkcjonariusze tej partii, łącznie z prezydentem Lechem Kaczyńskim (na konferencji prasowej po  radzie gabinetowej  w dniu 23 lutego 2006 r.). Zgodnie z  przesłaniem tej konferencji  dobre partie i dobrzy politycy to ci, którzy popierają PiS, a te partie i politycy, którzy krytykują lub walczą z przewodnią siłą narodu są źli. W 2015 i 2016 r. doszło jedynie oskarżenie o „bycie Targowicą” i niegodne Polaków odwoływanie się do instytucji europejskich. Tyle tylko, że zapomniał wół jak cielęciem był i nie pamięta swoich skarg do tychże instytucji w latach 2010-2015  (i wcześniej też).

      Prawda ma być nie tylko służebnicą PiSu. Ma również – w swoim moralno-partyjnym relatywizmie – stanowić parawan chroniący  bogobojny naród przed otwartym światem zewnętrznym. Dlatego  i w latach 2005-2007 i obecnie PiS   stara się to okno na świat zasłonić gazetami i mediami elektronicznymi podległymi partii zewnętrznej:  w przeszłości były to „Nasz Dziennik”, „Rzeczpospolita” pod rządami Pawła Lisickiego, Telewizja Trwam i Radio Maryja, „Gazeta Polska” a  obecnie doszły „Wsieci”, „Do rzeczy” (Pawła Lisickiego), „Wprost”, portal „Wpolityce”, TV Republika”, „Gazeta Polska Codziennie” itp. No i oczywiście odzyskane media publiczne.

     U schyłku 2005 r. Jacek Kurski wyraźnie stwierdzał, że na Sylwestra (2005/2006) „media [publiczne] będą nasze”. W grudniu 2015 r. posłanka Pawłowicz, poseł Pięta i inni  gorliwcy  zapowiadali to samo. I w każdym z tych przypadków słowo stało się ciałem, a Jacek Kurski został prezesem TVP. Po to, żeby tak jak wcześniej Bronisław Wildstein, Andrzej Urbański i Krzysztof Czabański,  dokonać czystek. Usunąć tych dziennikarzy, którzy mają swoją twarz,  godność i nie sprzedają tych walorów za partyjne srebrniki. Wówczas – zarówno w TVP jak i Polskim Radiu) stworzono listy osób, które wolno pytać o komentarz. Oczywiście musieli to być pisowsko prawomyślni komentatorzy i publicyści. Wykluczono zaś Paradowską, Passenta, Jonasa. Dzisiaj do tej listy „trefnych” dodano Piotra Kraśko, Tomasza Lisa, Beatę Tadlę, Jacka Żakowskiego i tych wszystkich, którzy nie są – jak stwierdza prof. Jadwiga Staniszkis – na kolanach przed prezesem. Oh, pardon – Naczelnikiem Państwa; popełniłem tutaj kolejną myślozbrodnię nie wymieniając zaszczytów i honorów Wielkiego Brata, określonego przez Antoniego Macierewicza w grudniu 2015 r. mianem największego polskiego myśliciela niepodległościowego. Do  audycji (telewizyjnej lub radiowej) nie można zaprosić kogoś spoza tej listy „prawomyślnych”, nie mówiąc już o zaproszeniu kogokolwiek z listy „trefnych” . Zlekceważyć obie te listy  mógłby tylko jakiś kamikadze, ale i tak nie zdążyłby się przebić na wizję  do do eteru –  tak mówiono w TVP i PR  w latach 2005-2007. Dzisiaj zaczyna dziać się tak samo.

    Medialnymi twarzami tamtego czasu stali się Krzysztof Ziemiec, Jacek i Michał Karnowscy, Joanna Lichocka, Krzysztof Skowroński, Jerzy Targalski,  Marcin Wolski. Dzisiaj zmienia się tylko jedno – na miejsce Joanny Lichockiej (wiadomo, posłanka PiS-u) na etat przychodzi personel redakcyjny TV Republika i TV Trwam oraz Danuta Holecka. Powróci też Anita Gargas i Dorota Kania – znane ze swojej polityczno-propagandowej bezkompromisowości i „rzetelności” dziennikarskiej.  wtedy i obecnie media (zwłaszcza te dotąd publiczne, które zostały zamienione w rządowe) nie mogą krytykować PiS-u; prezydenta Wątpliwego (czyli Dudy – przypominam), premier Szydło. marszałków sejmu i senatu i innych funkcjonariuszy partii wewnętrznej i zewnętrznej – nie mówiąc już o samym Wielkim Bracie. Wszystko, co święte dla PiS-u (i jego szefa) jest święte dla (odzyskanych) mediów i  ma być święte dla Narodu (z dużej litery, gdyż mała litera byłaby również myślozbrodnią).Taka to jest  medialna prawda czasu.

      W latach 2005-2007 zmienił się  (niestety na trwałe) język mediów. Pojawiły się w powszechnej medialnej praktyce pis-owskich odzyskanych mediów, a obecne już wcześniej w leksykonie prawicy   tzw. uwalacze, dosadniej nazywane ujebywaczami (Sławomir Mizerski  -Polityka nr 49/2004).  To swoisty metajęzyk zbudowany na eufemizmach polityczno-prawnych, bazujący na skojarzeniach  i nazbyt często używany do insynuacji. Jest to rodzaj kodu językowego typu „kod quasi-rozwinięty”, o którym kiedyś pisała prof. Mirosława Marody w pracy „Technologie intelektu”. Tego kodu używa się wówczas, gdy istnieją poszlaki do łączenia pewnych ludzi z pewnymi zdarzeniami lub innymi ludźmi.  Należą doń takie zwroty jak: „kojarzy się z kimś lub czymś”, ‘wywodzi się z…”, „jest wspierany przez…”, „stoi za” i – bardziej subtelny „zna”. Używano tych zwrotów, gdy pisano i mówiono o Barbarze Blidzie, dr Garlickim, o Śpiochu” agenturalnym Januszu Kaczmarku i wielu innych domniemanych i rzeczywistych przeciwnikach i krytykach PiS-olandii. Dzisiaj  ten kod jest ponownie wykorzystywany – nie tylko w twierdzeniach o tzw. Targowicy” i Polakach „gorszego sortu”, ale także personalnie – jak  Dorota Kania (i Paweł Kukiz) o Ryszardzie Petru jako „wychowanku GRU”.

     W roku 2006 i 2007 ten kod zmuszał funkcjonariuszy partii wewnętrznej i zewnętrznej PiS-u do różnych łamańców logicznych. Miało to miejsce w przypadku próby kontraktu korupcyjnego ze strony Adama Lipińskiego wobec Renaty Beger w kwestii ewentualnego przejęcia posłów Samoobrony (wrzesień-październik 2006). Gdy Polacy oglądali  te tajne rozmowy, nie mieli jakichkolwiek wątpliwości (Robert Walenciak w przeglądzie nr 41/2006) –  że rządząca partia uprawia korupcję.  Jak chce kupić, i posadami, i publicznymi pieniędzmi, głosy w Sejmie. Oczywiście politycy PiS i sympatyzujący z tą partią publicyści przekonywali, że było inaczej, a  te rozmowy to nic takiego, normalna polityczna rzeczywistość. Gdy ta interpretacja nie podziałała, zaatakowali dziennikarzy prowadzących program –  Andrzeja Morozowskiego i Tomasza Sekielskiego oraz stację TVN. Postawiono im zarzut, że stali się narzędziem w rękach polityków, że dali sobą manipulować. Zapomnieli jedynie, ze gdy kilka miesięcy wcześniej  Morozowski z Sekielskim posłużyli się podobną metodą i za pomocą ukrytej kamery ośmieszyli Platformę,  to jako wzór świetnego dziennikarstwa przedstawiał ich sam Jarosław Kaczyński. Klasyczna metoda Kalego.

   Po dziesięciu latach ponownie jesteśmy i będziemy wciąż świadkami stosowania owych „uwalaczy”, a także stosowania innych językowych wynalazków PiS-u. Ich obszernej analizy już na początku poprzedniego okresu władzy Wielkiego Brata dokonali Mariusz Janicki i Wiesław Władyka (Polityka  nr 9/2006), wystarczy ją jedynie uzupełnić o przykłady  późniejszych i  obecnych – Anno Domini 2015/2016 – zastosowań. Tych zasad „nowomowy pisowskiej” było osiem.

      Pierwsza z nich głosi: „Winny zawsze ktoś inny”. W 2005 r. PO była winna tego, że nie powstała koalicja PO-PiS-u, Lepper (a potem Giertych) byli winni rozpadu koalicji i przedterminowych wyborów. Dzisiaj PO jest winna kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego. Dodatkowo winni też są: opozycja parlamentarna i pozaparlamentarna tj. PO, Nowoczesna, PSL, a także KOD oraz prezes Rzepliński. Na te podmioty jest obecnie główny ogień medialnych funkcjonariuszy „ministerstwa prawdy”. Za obniżenie wiarygodności ekonomicznej Polski również odpowiedzialne są te „wraże i opozycyjne wobec PiS-u” siły zła. Boć przecież Wielki Brat wedle własnej samooceny i PiS to samo dobro i sama moralność (por wywiad z Wielkim Bratem-Przywódcą z 4 lutego 2006 r. – GW nr 30).

    Druga zasada głosi: „Ometkować oponenta (ów)”. W poprzednim okresie rządów  były to argumenty ad personam: to jest ekspert z PO lub postkomu­nista, liberał, przeciwnik lustracji, zwo­lennik wyprzedaży majątku narodowego, naiwny euroentuzjasta, członek łżeelit, przedstawiciel tych, którzy stali tam, gdzie ZOMO etc. Dzisiaj jest podobna praktyka metkowania: nieco częściej używa się  jedynie zarzutu „targowicy”, określenia „odrywanych od koryta”  i zwrotu (wylansowanego przez Wielkiego Brata-Językoznawcę „polskojęzyczne media”.

  Trzecia zasada to „Nie odpowiadać na niewygodne pytania”. Wtedy upowszechniła się w Polsce praktyka tzw. demediatyzacji (trochę dziwna w sytuacji „odzyskania mediów publicznych”) polegająca na mówieniu do swojego elektoratu ponad głowami mediów i polegająca na unikaniu odpowiedzi na niewygodne pytania lub odpowiadania na inne – często niepostawione – pytania. Przypomina ona heurystykę opisaną przez psychologa (i noblistę) Daniela Kahnemana w pracy „Pułapki umysłu”. Twierdzi on, że jeśli szybko nie przychodzi nam do głowy zadowalająca odpowiedź na trudne pytanie,  to intuicyjna część naszego umysłu społecznego znajduje pytanie pokrewne, ale łatwiejsze i odpowiada właśnie na nie. A politycy i menedżerowie – powiada Kahneman – są zbyt pewni siebie i przesadnie skłonni są polegać na intuicji, zaś  wysiłek poznawczy (kognitywny) traktują jako co najmniej nieprzyjemny i próbują go w miarę możności unikać. W latach 2006-2007 wicepremier Dorn celował w de­monstrowaniu – przy pomocy języka ciała, mi­n i słów – lekceważenia bądź po­gardy wobec żurnalistów, z którymi musi się kontaktować – warto tutaj odnotować jego wywiad z Moniką Olejnik i Agnieszką Kublik z 26 listopada 2005 r. (GW nr 275) pokazujący  cyniczny stosunek do moralności w polityce.  Obecnie wspomniana zasada jest stosowana przez prezydenta i panią premier, gdy padają pytania o Trybunał Konstytucyjny i przyjęcie ewentualnych zaleceń tzw. Komisji Weneckiej, a oni milczą udając, że pytanie nie padło.

  Czwarta zasada polega na zaplanowanej naiwności. Prym w jej stosowaniu wiódł ówczesny marszałek Sejmu Marek Jurek. Zwłaszcza wtedy, kiedy  „...na pytanie o dzielenie stanowisk między sygnatariuszami paktu stabiliza­cyjnego (konkretnie szło o rzecznika praw dziecka), marszałek Sejmu Marek Jurek od­powiada: „Dlaczego tak mówimy o własnym państwie? To jest urząd konstytucyjny, któ­ry jest obsadzany w wyniku demokratycz­nej decyzji Sejmu”. Ta zaplanowana naiwność polega na odwoływaniu się do procedur i praktyk politycznych i dlatego ten sam Marek Jurek mógł powiedzieć, że w odniesieniu do „negocjacji” Adama Lipińskiego z Renatą Beger używanie zwrotu „korupcja polityczna” jest nadużyciem semantycznym. Znamienny jest wywiad Marka Jurka pt. „Odpowiedzialny Lepper, warchoł Tusk” z 14 stycznia 2006 r. (GW nr 12 – przeprowadzony przez Monikę Olejnik i Agnieszkę Kublik).  Z tego samego mechanizmu wynikają dzisiaj stwierdzenia, że w Polsce nic złego się nie dzieje, bo są stosowane procedury. Paweł Lisicki stosuje tę zasadę, gdy mówi, że w Polsce nie ma zamachu stanu, gdyż nie przejęto władzy przy wykorzystaniu sił zbrojnych. Dla niego zamach stanu jest równoznaczny z południowo-amerykańskim lub afrykańskim puczem wojskowym, tak jakby nie było faszystowskiego zamachu stanu we Włoszech realizowanego przez cztery lata (1922-26) lub nazistowskiego w latach 1933-34.

      Piąta zasada to stosowanie komunikatów wersji soft i wersji hard - tzn. inaczej mówi się  do proli, inaczej w swoim gronie. Poprzednio dotyczyło to np. wiązania uchwalenia budżetu z powstaniem koalicji lub odsyłanie do innego rozmówcy i stosowanie eufemizmów (przykłady w cyt. art. Janickiego i Władyki). Dzisiaj łamanie konstytucji w kwestii TK nazywa się obroną demokracji (to dla proli), a w lapsusach Piotrowicza i innych funkcjonariuszy PiS-u „zawłaszczyliśmy Trybunał, zawłaszczyliśmy media” i cyt. Piotrowicz z art. 2 konstytucji.

     Szósta zasada odwołuje się do płynności. Polega ona twierdzeniu, że np. realizacja obietnic wyborczych zależy od okoliczności, zaś zadaniem partii rządzącej ma być przede wszystkim mówienie o obietnicach, a  już niekoniecznie ich realizacja. Dlatego w przeszłości nie zrealizowano obietnicy 3 mln mieszkań (zabrakło czasu), a dzisiaj odwleka się realizację obietnicy 500 zł na dziecko od konsultacji społecznych i może to będzie 400 zł i nie bezpośrednio do ręki rodziców na specjalne konta i na specjalne asygnaty. O przywróceniu dawnych zasad przechodzenia na emeryturę mówi się coraz mniej – projekt prezydencki nie jest procedowany w Sejmie, a podniesienie kwoty wolnej od podatku odracza się „na święty nigdy”.

       Siódma zasada to dwuznaczność. W przeszłości i obecnie wykorzystuje się ją m. in. do uzasadnienia zmian w mediach publicznych. Argumenty i sformułowania z obu okresów są nader podobne:  w Wielkiej Brytanii tam­tejszą radę audiowizualną w ogóle powołu­je sam premier, „a przecież nikt nie mówi, że Anglia jest niedemokratyczna”, to dlaczego krytykuje się  powoływanie rad nadzorczych w mediach przez nową (z Elżbietą Kruk) KRRiTV w latach 2005-2007 lub teraz przez ministra skarbu. Ma ona zastosowanie również w odniesieniu do innych kwestii ustrojowych (istnienia i nieistnienia Trybunału Konstytucyjnego) lub politycznych  (np. służba cywilna). W tej kategorii należy też postrzegać sytuację, w której pracujących i studiujących w Polsce obywateli Ukrainy nazywa się uchodźcami, aby uzasadnić tezę, że Polska już przyjęła uchodźców i innych nie musi akceptować.

          O ósmej zasadzie była już  wcześniej mowa – nie będę się więc powtarzał. Przypomnę jedynie: głosi ona, że dobre jest to, co służy interesom PiS-u.

      I na koniec pytanie do tych dziennikarzy (pewno bez odpowiedzi), którzy od kilku lat uspakajali obywateli i głosili, ze nie należy bać się rewolucji PiS-owskiej, bo ta partia i jej prezes (znowu myślozbrodnia: Wielki Brat-Naczelnik i Geniusz  Myśli Niepodległościowej) zmienili się przecież. Panie i panowie – gdzie wasza wiedza i wasza pamięć? Resztki wiedzy może gdzieś tam próbują się uwolnić spod właszy oportunizmu, ale pamięć   jest wyjątkowo krótka. A może jest tak, jak o was pisał  już w 2004 r. Maciej Wierzyński w art. „Igrzyska całą dobę” (Tygodnik Powszechny nr 21 z 23 maja 2004 r.) zarzucając doraźność, prowincjonalizm i kiepskie przygotowanie zawodowe. Ze swojej strony dodałbym jeszcze jeden – być może stanowiący wypadkową tych wymienionych przez Macieja Wierzyńskiego – a mianowicie zarzut koniunkturalizmu. Czy pisaliście i mówiliście to licząc na synekury w nowym rozdaniu oraz na to, że – jak powiadał w 2005 r.  nowy obecnie prezes TVP – „ciemny lud to kupi”? Wasze sumienia, wasza moralność!!!

      W VI odcinku sagi poddam analizie zachowania polskich proli.

Unabomber polskiej sceny politycznej – IV odc. sagi PiS-landii.

     Nie tylko USA miały, ale i Polska posiada swojego „unabombera”. Można między nimi znaleźć wiele punktów wspólnych i kilka (różnego kalibru) różnic. Przede wszystkim nasz Unabomber nie wysyła ładunków wybuchowych w drewnianych pudełkach do losowo wybranych adresatów, lecz wysyła funkcjonariuszy swojej partii wewnętrznej i zewnętrznej do Sejmu i Senatu, a nawet do Pałacu Prezydenckiego,  aby całkowicie zdewastowali polskie życie polityczne i publiczne oraz stosuje werbalne bomby w postaci seansów nienawiści.  Nie jest więc „dynamitowo-trotylowym” terrorystą, ale politycznym niszczycielem. Polski unabomber nie zna języków obcych, inaczej niż amerykański. Ten ostatni siedzi w więzieniu, nasz mianował się Wielkim Bratem. Mimo tych odmienności  obaj posiadają wiele wspólnych cech i atrybutów.

       Po pierwsze – łączy ich nazwisko. Amerykański unabomber to Ted Kaczyński. Pełne jego nazwisko to Theodore John Kaczynski. W ankiecie personalnej może też napisać: pochodzenie polskie, gdyż – wg Wikipedii (wikipedia.org/wiki/Theodore_Kaczynski) – jego dziadkowie przybyli do USA właśnie z Polski. O polskości naszego unabombera (Jarosława Kaczyńskiego, s. Rajmunda) nie można wątpić, gdyż jest on – wedle jego własnej samooceny – Polakiem genetycznie lepszego sortu (bo żoliborskiego). Po drugie: obydwaj ukończyli studia wyższe – jeden na Uniwersytecie Harvarda, drugi na Uniwersytecie Warszawskim. Każdy z nich obronił pracę doktorską: Ted – z matematyki, Jaro – z prawa administracyjnego na temat „Roli ciał kolegialnych w kierowaniu uczelnią wyższą” – oczywiście w PRL. Po trzecie:  obydwaj posiadają wysoki iloraz inteligencji. O naszym unabomberze jego minister pokoju (A. Macierewicz) ostatnio powiedział, że jest najwybitniejszym przedstawicielem polskiej myśli niepodległościowej w najnowszej historii Polski.  Zatem ani Józef Piłsudski  ani Roman Dmowski nie dorastają do poziomu Jaro. Po czwarte – kolejna wspólna właściwość obu unabomberów to osobowość.

    Jest to osobowość pełna kompleksów, frustracji, agresji, obsesji i uprzedzeń. Towarzyszy im obu przekonanie, że tylko oni (tzn. Ted z jednej strony, Jaro z drugiej) mają rację i tylko ich recepty uchronią społeczeństwa (odpowiednio: amerykańskie oraz polskie) przed złem, które tkwi we współczesności – w rozwoju technologii zdaniem Teda, w dekadenckiej kulturze – zdaniem Jaro. Zgodnie uważają, że obronić się można przed wspomnianym złem poprzez powrót do pretechnologicznej  i swojskiej (znanej z dzieciństwa) cywilizacyjnej przeszłości i kultury (np. do PRL-u). Ted uważa – tak wynika z jego manifestu opublikowanego w Washington Post i New York Times w 1995 r. – że  „..nowoczesna technika pozbawia człowieka wolności i prowadzi do jego „naduspołecznienia” poprzez pozbawienie go „procesu władzy”…”. Podobnie nasz Wielki Brat: też uważa, że współczesna cywilizacja (a zatem i technologia) zagraża polskiemu narodowi. Z tego Jaro-dogmatu wynikała nie tylko krytyka zachowań studentów (w 2007 r.) i stwierdzenie, że żłopią piwo, a internetu używają do oglądania pornografii. Jaro nie poniży się do takiego poziomu, w związku z czym nie tylko nie będzie korzystał z nowoczesnych technologii informacyjnych (to robią za niego wynajmowani przez PiS funkcjonariusze partii zewnętrznej i częściej jeszcze trolle), ale też z banku, kart płatniczych i innych cywilizacyjnych udogodnień. Dlatego – mając polityczne możliwości – dąży do zawrócenia całego życia Polaków do czasów PRL: stąd chęć odnowienia szkolnictwa z tamtych lat (wszak Jaro nie chodził do gimnazjum i kończył siedmioklasówkę zaczynając naukę od 7 roku życia), stąd zapowiedź powrotu do PRL-owskiego modelu ochrony zdrowia, stąd dążenie do rządów monopartii (oczywiście PiS), także hasło „woli narodu (czytaj: wyrażanej przez monopartię) ponad prawem”, odrzucenie wielu instytucji społeczeństwa obywatelskiego oraz liczne dążenia do renesansu wielu innych PRL-owskich reliktów. Ted Kaczynski też proponował (w manifeście) i chciał wymusić (przy pomocy bomb) powrót do przedtechnologicznych czasów próbując sam żyć w ten sposób. Nasz polityczny Wielki Brat-Unabomber wykorzystuje fakt zdobycia nieznacznej większości parlamentarnej (zaledwie 19 proc. ogółu wyborców) dla wspomnianej wyżej dewastacji kraju. Polska ma być wedle jego wyobrażeń, albo żadna.

     Osobowość obu unabomberów przypomina sytuację takich uczestników interakcji życia publicznego, których w analizie transakcyjnej (koncepcja psychologiczna Erica Berne’a i łącząca elementy psychologii poznawczej, psychoanalizy, psychologii postaci, psychologii humanistycznej i teorii roli)  nazywa się przegranymi. Przegrywający rzadko żyją „tu i teraz” koncentrując się na wspomnieniach przeszłości lub oczekując świetlanej przeszłości. Rozpamiętują stare dobre czasy  i  osobiste przeżycia  i nie umieją brać na siebie  odpowiedzialności za swoje życie, zawsze bowiem „winni są inni”. Dlatego przegrywający w tym powyższym znaczeniu stosują takie środki działania jak transakcje skrzyżowane i ukryte  czyli działania opierające się na skrytości, konflikcie, podstępach oraz swoistych grach psychospołecznych (por. prace Erica Berne’a, R. Rogolla i M. James). Ważną właściwości osobowości  przegrywającego jest egocentryzm i narcyzm – z tego powodu są niebezpieczni. Trudność realizacji swoich planów i zamiarów kompensują frustracją i agresją i wszędzie doszukują się spisków (polska wersja – tzw. układy).

   Teda Kaczyńskiego można już dalej pomijać – odsiaduje wyrok dożywotniego pozbawienia wolności i nikomu nie zrobi już krzywdy. Teraz główna uwaga zostaje skierowana na naszego Wielkiego Brata. Trzęsie naszym życiem, niszczy dorobek całego pokolenia Polaków, wyrządza szkody krajowi i społeczeństwu.

     Frustracje i wynikające z nich zachowania agresywne to dominujący rys osobowości polskiego unabombera.  Wielki Brat Jaro przeżył ich kilka. Pierwszą z nich – jak wynika z wywiadu-rzeki „O dwu takich…” M. Karnowskiego i P. Zaremby – przeżył w grudniu 1981 r. Nie został internowany po wprowadzeniu stanu wojennego, mimo że internowano Wałęsę, Kuronia, Michnika, Geremka, Mazowieckiego, Komorowskiego i wielu innych. Fakt, internowano brata obecnego Wielkiego Brata (tj. Lecha Kaczyńskiego), ale to tylko niewielka pociecha. Skandal – nie internowano największego myśliciela i działacza niepodległościowego Polski!!

        Drugą frustracją było usunięcie obu braci Kaczyńskich z Kancelarii Prezydenta w 1992 r. Taka zniewaga wymaga zawsze krwi (choćby symbolicznej). Żeby ktoś (jakiś „Bolek”) śmiał w taki sposób traktować geniuszy, którzy ukradli księżyc, a raczej próbowali go ukraść (księżyc czyli sukces w postaci obalenia PRL-u). Wówczas dokonało się najważniejsze pokoleniowe przeżycie części prawicy oraz braci i zostało przez nich potraktowane ja­ko zdrada, za którą musi przyjść odpłata (por. Mariusz Janicki, Wiesław Władyka Polityka nr 42/2006). Ta chęć zemsty odnosi się też do sprawy – rzekomej lub prawdziwej – inwigilacji prawicy i Kaczyńskich w czasie rządów premier Suchockiej.

      Lech Wałęsa dymisjonując gwałtownie braci w  miał rację stwierdzając, że nadają się oni (zwłaszcza zaś Jaro) do destrukcji, nigdy zaś do tworzenia czegoś nowego i twórczego. Dlatego nie dziwi agresja i spalenie kukły Wałęsy w demonstracji w 1992 r. Dzisiaj Jaro – kontynuując i rozwijając  politykę historyczną brata-prezydenta – musi zniszczyć Wałęsę z dwu powodów. Pierwszy wyżej wspomniano – wyrzucenie z Kancelarii Prezydenta w 1992 r., co oznaczało na długi czas wyrzucenie ich na margines życia politycznego. Drugi jest związany z frustracjami całej radykalnej prawicy –  Okrągły Stół był oszustwem, gdyż w jego wyniku narodziła się nie III RP, lecz hybryda, którą  rządzi PRL-owski establishment, przez PRL-owskie służby specjalne i przez część obozu solidarnościowego, powiązaną w rozmaity sposób z ancien régime’em. W tej legendzie jedynymi sprawiedliwymi są bracia Kaczyńscy, Jan Olszewski i jego nieudolny rząd, Antoni Macierewicz…(por. Robert Walenciak Przegląd 25/2008).  Dlatego w latach 2005-2007 i  obecnie, celem Wielkiego Brata (także realizowanego w imieniu nieżyjącego brata) jest zniszczyć autorytety i wprowadzić autorytety swoje. Oczywiście na pierwszym planie jest autorytet Jaro (stąd zarówno wspomniane: hołd mieszkańca Pałacu Namiestnikowskiego i wypowiedź o Macierewicza o geniuszu polskiej myśli niepodległościowej oraz milcząca aprobata dla okrzyków tłumu „Jarosław Polskę zbaw”) oraz autorytet deifikowanego brata jako Prezydenta Tysiąclecia. Zawsze celem jest „my i tylko my” mamy rację. Typowe przejawy kultu braterskiego kultu jednostek animowanych przez stworzoną przez nich formację politycznej.

         Trzecia frustracja – brak ważnej (może tej najważniejszej) pozycji w AWS-ie. Marian Krzaklewski nie docenił geniusza. Łączy się z nią następna frustracja związana z równie gwałtowną, po niespełna roku, dymisją Lecha Kaczyńskiego ze stanowiska ministra sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka. Jak można tak potraktować brata naszego geniusza!!!

            Kolejna frustracja – to porażka w wyborach w 2007 r. i niemożność pogodzenia się z faktem, że nie jest się już premierem. Zawsze było tak, że Jaro był ważniejszy – także w 2005 r., kiedy prezydent-elekt melduje (jeszcze przed wyborami parlamentarnymi) wykonanie zadania. Tak jest w listopadzie 2015 r., gdy Andrzej Duda składa listopadowy hołd wasalny Wielkiemu Bratu.   Dlatego w 2007-2010 r. ta frustracja (utraty stanowiska premiera) była wyjątkowo silna. Im bardziej prezydent jest prezydentem, a brat byłym premierem i suflerem prezydenta, tym częściej uważają się za znieważanych – zwłaszcza ze strony dawnych opozycjonistów. Łatwiej było ówczesnemu prezydentowi zaprosić Aleksandra Kwaśniewskiego na bal Niepodległości w 2007 r., niż uczynić to wobec Lecha Wałęsy. Wtedy i obecnie Wielki Brat uważa, że wszystkie zaszczyty i godności ten zły świat przyznał innym. Dlatego będzie ile wlezie mówić źle o innych, nawet o abp Życińskim i ks. prof. Tischnerze. Wałęsie nic nie będzie wybaczone, bo zawsze mówił źle o braciach i nigdy za to nie przeprosił i nie pokajał się za swoje błędy (wg opinii braci) z czasów swojej prezydentury (por. Ewa Milewicz GW  28.11.2008 r.)

        Ostatnia z frustracji i jednocześnie niewątpliwy szok oraz cierpienie osobiste Wielkiego Brata – są związane z katastrofą smoleńską i przede wszystkim z faktem, że  przeprowadzone badania i śledztwo w sprawie tej katastrofy wskazują na wyraźny bałaganiarski współudział  Wielkiego Brata i Dworu Prezydenta Kaczyńskiego w tej tragedii. Dlatego Komisja Badania Wypadków Lotniczych została w 2015 r. rozwiązana, a raport tzw. komisji Millera za niegodny akceptacji. Ale  ciekawa okoliczność: głoszone uprzednio (w okresie bycia opozycją) postulaty  sprowadzenia wraku samolotu do kraju i powołania międzynarodowej komisji dla wyjaśnienia tragicznej katastrofy  teraz już nie są formułowane. Obecność wraku oraz komisja międzynarodowa nie potwierdziłyby najprawdopodobniej żadnej z rozlicznych wersji zamachu – dlatego są  nie tylko nieaktualne, ale wręcz mogłyby zaszkodzić ostatecznej deifikacji Prezydenta Tysiąclecia. Zmieniły się okoliczności (zdobycie władzy), musi zmienić się środek prowadzący do wyżej założonego celu.

         Agresja  – na szczęście w dużej mierze tylko werbalna, bez rzeczywistych bomb jak u Teda Kaczynskiego – wyrażała się i wyraża u Wielkiego Brata w sposób nader rozmaity. Przybierała postać skrzydlatych słów: a] nikt nas nie przekona, ze białe jest białe, a czarne jest czarne; b] my stoimy tu, gdzie stali robotnicy, oni (nasi przeciwnicy) tam, gdzie ZOMO; c] łże-elity; d] lumpen-inteligencja itp.  Było ich wiele, ale zawsze towarzyszyła im myśl, że to inni miotają obelgi na nas (PiS i Kaczyński), my jesteśmy krzywdzeni jako te baranki.

      Ta agresja werbalna stała się ważnym instrumentem stosowanym w „spektaklach nienawiści” organizowanych w latach 2005-2007 i później przez Wielkiego Brata i jego funkcjonariuszy (m.in.  Z. Ziobro, B. Kempa i wielu innych), a dzisiaj kunsztownie rozwijana przez marszałków Sejmu i Senatu, przez przewodniczącego komisji ustawodawczej Stanisława Piotrowicza, ponownie przez  Z. Ziobrę i  B. Kempę oraz mieszkańca Pałacu Prezydenckiego (ostatnio w wywiadzie dla BBC) itd. Uzasadnienie jest następujące: w Polsce nie ma (z małym epizodem w latach 2005-2007) państwa, w tym oczywiście sensie, że nie ma państwa właści­wego, takiego jak należy – czyli wg modelu Wielkiego Brata. Inne przykłady frustracyjnego i agresywnego toku rozumowania naszego Unabombera  były i są następujące: 1. Jeśli to prawda, że nie ma dowodów win i przewin tzw. układu i opozycji (również tej obecnej),   to na pewno wszystkie dokumenty zostały zniszczone; 2. Dobra polityka to taka, która potrafi łączyć zasady z elastycznością moralną konieczną do wprowadzenia zasad PiS-u, co pozwala te zasady zaprowadzić poprzez wprowadzenie swoich ludzi do Trybunału Konstytucyjnego, prokuratury i sądownictwa powszechnego; 3. Ci, którzy mają doświadczenie, niestety  byli  z układu – dlatego prokurator Piotrowicz (tak jak poprzednio sędzia Kryże) oraz były agent SB (np. w PKP) są potrzebni – co wiąże się z elastycznością wobec zasad z pkt.2;     4. Program jest realizowany w wysokim stopniu, choć oczy wiście jego pełna realizacja wymaga lat –  teza ta   poprzednio i teraz stosuje się   (i w przyszłości) wobec zobowiązań i obietnic wyborczych – zwłaszcza tych, które mogą zburzyć finanse publiczne.  [O tych zasadach w odniesieniu do lat 20075-2007 pisali  Mariusz Janicki, Wiesław Władyka – Polityka 29/2006].

        Celem tej agresji i tych spektakli nienawiści jest nie tyle jednoczenie (deklarowane, ale w praktyce przekreślane) społeczeństwa, co eliminowanie tych osób i grup, które zagrażają monopolowi monopartii Wielkiego Brata. Obowiązuje  PiS-owska wersja niemieckiej zasady „Ein Volk, ein Reich, ein Führer”, głosząca tu i teraz: „Jeden naród, jedna Partia (PiS) i jedno państwo (IV RP) oraz jeden Wielki Brat Jaro.

     Do tych frustracji i agresji odnoszą się słowa psychologa i psychoterapeuty: „…ludzie niepoukładani wewnętrznie bardziej prą do władzy. Często do władzy o charakterze dyktatorskim, ona bowiem daje najwięcej kompensacyjnej satysfakcji, a zarazem stwarza warunki, które znacznie utrudniają zdemaskowanie prawdziwego stanu umysłu i prawdziwych intencji dyktatora.” Kompensacja wynikająca z frustracji i wsparta agresją „…pojawiają się, gdy u polityka następuje utrata zdolności do realistycznego widzenia i oceniania własnego postępowania, gdy nie uczy się z własnych doświadczeń i niepowodzeń, gdy przestaje widzieć skutki, jakie powoduje jego postępowanie..”. Psycholog podkreśla też, że jeśli „…ktoś obraża i upokarza drugiego człowieka, to znaczy, że nie ma szacunku do siebie samego i chce poprawić sobie samopoczucie. Prawdziwy szacunek do siebie – w przeciwieństwie do narcystycznej, wielkościowej iluzji – nie pozwala upokarzać innych ludzi”.(cyt. za: wywiad Br. Tumiłowicza z Wojciechem Eichelbergerem w Przeglądzie 16/2007.).

         Czy można w takim przypadku mówić o paranoi – oczywiście nie w sensie psychiatryczno-diagnostycznym, lecz w znaczeniu odnoszącym się do cech osobowości i stylu bycia. Wg  Roberta S. Robinsa i Jerrolda M. Posta (autorów książki „Paranoja polityczna. Psychopatologia nienawiści”) gdy u polityka sprawującego  pełną władzę bez odpowiedzialności prawnej i konstytucyjnej (jak u naszego Unabombera) stwierdza się: a] podejrzliwość – zgodnie z którą nic nie jest takie, jakim się wydaje, nie można brać pod uwagę pozornie niewinnych faktów, trzeba wciąż szukać ukrytych znaczeń i  sygnałów wskazujących na obecność otaczających polityka wrogów; b] ksobność – czyli uznanie, ze jest się w centrum uwagi wrogów; c] manię wielkości – wówczas polityk jest absolutnie pewien swoich racji, nie dopuszcza żadnej różnicy zdań i  żywi swego rodzaju pogardę dla głupców, którzy mają odmienne zdanie, d] wrogość – tj. wrogie nastawienie do otaczającego świata, przekonanie o spisku, wynikająca z nienawiści arogancja, kłótliwość, niezwykła wrażliwość na oznaki lekceważenia i jednocześnie niemożliwe do zaspokojenia poszukiwanie miłości – niekiedy wymuszanej na otoczeniu (choćby w formie składanych hołdów wasalnych); e] projekcję –  czyli przypisywanie innym swoich uczuć, intencji i zamiarów; f] myślenie urojeniowe – związane z poczuciem zagrożenia i przekonaniem o spiskach otoczenia. Wg. wspomnianych autorów polityk, którego osobowość posiada wymienione wyżej właściwości, jest paranoikiem w sensie politycznym czyli nie jest chory w sensie psychiatrycznym, ale jest destruktywny w życiu politycznym.  Wnosi do do niego te  patologiczne właściwości uruchamiając paranoidalne  lub przekształcając w paranoidalne zachowania i praktyki polityczne. One w ostateczności deformują życie społeczno-polityczne i stają się karykaturą zachowań i praktyk niezbędnych w niebezpiecznych dla społeczeństwa i kraju sytuacjach.

       A zatem –  czy nasz polski Unabomber jest mniej niebezpieczny od swojego  amerykańskiego imiennika  Teda?

        W następnym odcinku – o przywiązaniu do prawdy  w PiS-landii.

Dzień Ziobry – do więzienia! – III odc. sagi PiS-landii

      W latach 2006-2007 w IV RP i  szczególnie w obszarach podlegających ministerstwu miłości krążyła anegdota o nowej formule pozdrowienia. Na powitanie miało się mówić „Dzień Ziobry”, zaś na pożegnanie – „Do więzienia”.  

      Ten dowcip trafnie oddawał charakter działań ministerstwa miłości (kierowanego przez PiS-owską elitę elit: Zbigniew Ziobro, Beata Kempa, Bogdan Święczkowski, Mariusz Kamiński i wielu pomniejszych funkcjonariuszy resortu). Najlepszymi regułami-wyrazicielami  tego działania  były dwa główne hasła: układ oraz strach. Narzędziami pomocniczymi były takie instrumenty jak  powszechne kłamstwa i obelgi ze strony ministra miłości, „areszt wydobywczy i  śledztwo trałowe”, podsłuchy dziennikarzy i korzystanie z tzw. bilingów  oraz telefoniczne dyrektywy dla prokuratorów. Dodajmy do tego słynne konferencje telewizyjne ministra miłości w tv prime time oraz spektakle w formie prezentacji w  telewizji publicznej nagrań aresztowań rzekomych (najczęściej) członków układu – np.  dr. Mirosława Garlickiego oraz Barbary Blidy (ten ostatni nie doszedł do skutku).

   Nad poprzednim dwuleciem IV RP krążyło magiczne słowo „układ”, niekiedy zastępowane przez termin „czworokąt” lub „stolik”.  Jarosław Kaczyński ogłosił już w 2005 r.), że PiS ujawni je wszystkie. Więc funkcjonariusze nie tyle szukali przestępstw, ile owego mitycznego układu w różnych jego wcieleniach i postaciach.  W przekonaniu Wielkiego Brata i jego brata-prezydenta Polską rządzą układy. Jest jakiś układ centralny, ale są też układy lokalne i środowiskowe, są układy patologiczne, agenturalne, medialne, lobbystyczne, towarzyskie, przestępcze. Swoją siecią oplatają cały kraj, niszczą demokrację i ograniczają  wolność. Jeśli nie można ustalić, czy w jakiejś sprawie (aferze – wg ministerstwa miłości) występuje ów magiczny układ, tym bardziej on jest. Jeśli nie ma dowodów na jego istnienie, to wynika to z faktu, że układ dobrze się kamufluje. Wielki Brat sam lub za pośrednictwem ministerstwa miłości wcale nie dąży do dokładnego zdefiniowania i nazwania tzw. układu, ponieważ – jak twierdzili Mariusz Janicki i  Wiesław Władyka  (Polityka nr 13/2006) dobre nazwanie odbiera mu (układowi) diaboliczny charakter i może spowodować reakcję jego zlekceważenia. Mimo tych defektów owej „teorii układu” (wspomaganej przez „twórczość – a raczej tfurczość” – Andrzeja Zybertowicza) to hasło jest Wielkiemu Bratu potrzebne, gdyż – jak piszą wspomniani publicyści „Polityki” – pozwala mu być w nieustannej opozycji, nawet wówczas, kiedy rządzi wraz z PiS-em  i poprzez PiS. Ta filozofia układu może być rozwijana wedle politycz­nych potrzeb w każdą stronę, a za jej pomocą można wytłumaczyć właściwie wszystko. Dowodem potwierdzającym także dzisiaj  trafność tego stwierdzenia wyżej cytowanych autorów może być wystąpienie Wielkiego Brata na demonstracji w dniu 13 grudnia 2015 r. i stosowanie obelżywych ( przypominających  język  antyżydowskiej, antysłowiańskiej i skierowanej przeciwko niepełnosprawnym  propagandy hitlerowskiej  z „Der Stürmer” i „Völkicher Beobachter”).

     Hasło „układu” (przez swoją ogólnikowość i świadome niedookreślenia) jest szczególnie przydatne dla wywoływania konfliktów i zastraszania wszystkich tych, którzy mają „czelność” nie podzielać poglądów, opinii i frustracji miotających członkami wewnętrznej i zewnętrznej partii władzy. Konflikty – ich tworzenie i zarządzanie nimi – stanowią metodę na wzbudzanie lęków, frustracji i  poczucia zagrożenia u części elektoratu.  Wybory bowiem – jak stwierdzał już w tamtych latach socjolog  prof. Juliusz Gardawski (w rozmowie z Andrzejem Dryszelem „Przegląd 16/2006)  wygrywa się poprzez zagospodarowanie frustracji, a nie przez mówienie: bądźmy dumni z tego, co osiągnęliśmy. Nie tylko socjologowie, ale i psychologowie (np. Daniel Kahneman – laureat  ekonomicznego Nobla z 2002 r. w książce „Pułapki myślenia”) twierdzą na podstawie wielokrotnych i wieloletnich badań, że największe poparcie uzyska ten, kto będzie krytykować rządzących, nieuczciwych i bogatych oraz patologie gospodarki rynkowej. Dlatego w 2015 r. kampanijne hasło „Polska w ruinie” (i jego odmiany: „Polska tekturowa” i „państwo w fatalnym stanie”) były  mocnym silnikiem sukcesu wyborczego.

     Polska nie była w latach 2005-2007 więzieniem. Jednak atmosfera wtedy przypominała dom poprawczy, w którym mało zrównoważeni wychowawcy dbają o utemperowanie swoich podopiecznych, wymuszając sposób myślenia, postawy i przekonania szantażem, insynuacją i pomówieniami (Wiktor Osiatyński GW, 18.03.2006).  Nie jest   więzieniem  i dzisiaj (na razie), tyle że wychowawcy w tym „domu poprawczym” posunęli się znacznie dalej w swoich obsesjach, frustracjach oraz kłamstwach, insynuacjach i obelgach. Codziennie media przynoszą informacje o takich sytuacjach (vide Trybunał Konstytucyjny i kłamstwa i obelgi pod adresem jego sędziów i prezesa).  Na razie jeszcze nie są stosowane  dla celów walki z opozycyjnie nastawionymi obywatelami wynalazki lat 2005-2007 czyli areszt wydobywczy i śledztwo trałowe. Powodem ich (na razie) niestosowania nie jest jakikolwiek humanitaryzm ministerstwa miłości i Wielkiego Brata, lecz  zbyt krótki czas  od momentu przejęcia władzy.

     Instytucja „aresztu wydobywczego” polega na tym, że  delikwent siedzi, aż złoży zeznania odpowiadające śledczym.   Często stosowano areszt zbyt pochopnie, wbrew przepisom kpk i za łatwo orzekano też przedłużanie aresztu, nadużywając tego środka zapobiegawczego (mówił prof. Zbigniew Hołda z Amnesty International  – cyt. przez Andrzeja Leszyka w art. „Prawo to ja” –  Przegląd nr 45/2007). Areszt stał się formą kary bardziej dotkliwą niż „zwykłe” pozbawienie wolności, dające więźniom prawa, których pozbawiony jest aresztant. To narzędzie było (i zapewne będzie) stosowane dla wymuszenia zeznań oczekiwanych przez funkcjonariuszy ministerstwa miłości: w ten sposób złamano Barbarę Kmiecik i zmuszono do złożenia fałszywych zeznań przeciwko Barbarze Blidzie (pisał o tym kilkakrotnie Robert Walenciak Tygodnik „Przegląd”  – por. nr 20/2007 oraz nr 16/2008).

     Areszt wydobywczy często był łączony z prowadzeniem tzw. śledztwa trałowego.  Polegało to na tym, że najpierw ludzi się aresztowało, a w czasie, gdy byli już pozbawieni wolności, szukano  odpowiednie dowodów. Andrzej Leszyk   (w art. „Prawo to ja”) przytacza casus dwóch szefów wrocławskiej firmy Bestcom, którzy siedzieli prawie rok pod zarzutem prania brudnych pieniędzy i udziału w grupie przestępczej. Prokuratura nie zebrała w tym czasie żadnych dowodów, ale w wyniku długotrwałego aresztu firma upadła. Omawia też sprawę Marii S. – księgowej lobbysty Marka Dochnala, którą aresztowano i poczekano na termin porodu, by przesłuchać ją w dniu rozwiązania. Dziecko umieszczono w Domu Matki i Dziecka przy więzieniu w Grudziądzu, a kobieta przez cały pobyt w areszcie nie miała prawa do widzeń z rodziną, nawet w obecności funkcjonariuszy. „Nie odstąpiono od przesłuchania mimo porodu w toku”, napisał Rzecznik Praw Obywatelskich (Janusz Kochanowski  – nb. powołany przez PiS w 2006 r., zginął w katastrofie smoleńskiej), uznając, że „niektóre czynności procesowe prowadzone wobec pani S. mają postać nieludzkiego i okrutnego traktowania”. Traktowano ją brutalnie dlatego, gdyż ludzie min. Ziobry uznali, że uda się zdobyć jakieś zarzuty na przeciwników politycznych. Zresztą sam minister miłości – prokurator generalny na jednej ze swoich licznych konferencji prasowych wskazywał  właśnie polityczny cel śledztw trałowych oraz aresztu wydobywczego mówiąc: „Przyjdzie czas na ujawnienie kolejnych faktów i dowodów, mówiących o Donaldzie Tusku, Wojciechu Olejniczaku, Romanie Giertychu i Andrzeju Lepperze” – w sierpniu 2007 r.

        Obelgi i pomówienia to często wykorzystywany instrument ministerstwa miłości – tego oryginalnego  opisanego przez Orwella w „1984”, jak i tego kierowanego (w przeszłości i obecnie) przez Ziobro. Słynne jest zdanie wypowiedziane na (transmitowanej przez jedną z telewizji) konferencji prasowej po zatrzymaniu w lutym 2007 r. kardiochirurga Mirosława Garlickiego, że „Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie”.  W ten sposób minister (nie)sprawiedliwości po raz pierwszy od czasów stalinowskich publicznie zakwestionował domniemanie niewinności i przesądził, że człowiek, przeciw któremu nie powstał nawet akt oskarżenia, jest winien zabójstwa.  Nie był to lapsus Zbigniewa Ziobry, lecz przejaw jego sposobu myślenia. Wypowiedział też te słowa Otóż widzimy tutaj proceder, który sprowadzał się nie tylko do cynicznego wykorzystywania (…) miłości najbliższych w stosunku do bliskich chorych i żerowaniu na tych uczuciach. (…) ograbiania ludzi nie tylko z pieniędzy, ale również nadziei, której tak naprawdę często już nie było, a pieniądze i tak wymuszano. Mało tego, zebrany materiał dowodowy wskazuje na to, że mogło dojść do czegoś więcej niż tylko gigantycznej korupcji i rażących zaniedbań i błędów lekarskich. Jednym z zarzutów postawionych przez prokuraturę jest zarzut zabójstwa”.  Mimo tego, że po trzech miesiącach od wypowiedzenia tych i podobnych stwierdzeń sąd okręgowy w Warszawie uznał, że „materiał dowodowy nie wskazuje na prawdopodobieństwo zabójstwa, nawet w zamiarze ewentualnym”, a słowa ministra naruszają zasadę domniemania niewinności podejrzanego – Ziobro podtrzymał wszystkie wyżej przytoczone słowa (Anna Mateja – „Kto sieje wiatr” w:  Tygodnik Powszechny nr 20 z 16 maja 2007 r.). Późniejsze – z lat 2008-11 procesy uwolniły kardiochirurga od wszystkich zarzutów poza ogólną odpowiedzialnością za – niezawinione przez niego – pozostawienie w klatce piersiowej pacjenta gazika operacyjnego. Także wszystkie zarzuty korupcyjne nie znalazły potwierdzenia. Na kilka lat  minister miłości faktycznie zamordował polską transplantologię i zdecydowanie ograniczył liczbę potencjalnych dawców  innych niż serce organów do przeszczepu.

  Tak jak wspomniany kardiochirurg stał się pretekstem i symbolem walki z „układem” lekarskim, tak Barbara Blida stała się pretekstem i symbolem walki na nowym froncie – politycznym, tak jak później Lepper po rozpadzie koalicji PiS-LPR-Samoobrona.  Śmierć Barbary Blidy nastąpiła w  dzień po programie Anity Gargas pt. „Misja dpecjalna” emitowanym  w TVP: o sPiSiałych mediach i o  pani Gargas napiszę w piątym odcinku sagi PiS-landii). Od tego momentu rozpoczął się seans  nienawiści wobec osoby zmarłej w tragiczny sposób. Najpierw sugerowano, ze popełniła ona samobójstwo – fachowe badania kryminalistyczne oraz analiza kryminologiczno-psychologiczna praktycznie obaliły to twierdzenie:  wysoce nieprawdopodobny dla typowego samobójstwa kąt strzału wymagałby od niej, aby była Houdinim – a przecież nim nie była. Następnie starannie zacierano ślady: między innymi usunięto odciski palców z broni, której legalnym posiadaczem była Barbara Blida – prawdopodobnie dlatego, że były sprzeczne  z tezą o samobójstwie, a także „zagubiono” (lub raczej zniszczono) kurtkę służbową agentki ABW.  Agentka ją zmieniła, bo była poplamiona krwią z tego powodu, że podobno przez 30 minut agentka próbowała ją reanimować wykonując w tym samym czasie ponad 20 telefonów do swoich przełożonych (jak to możliwe?).  W Sejmie i jego okolicach minister miłości histerycznie żądał pomocy dla Bogdana Świączkowskiego, który za całą akcję ABW był osobiście odpowiedzialny. Kolejne plugastwo to sejmowa wypowiedź Beaty Kempy (wiceminister w resorcie miłości), iż tylko ludzie winni popełniają samobójstwo. Nigdy za to nie przeprosiła i nadal jest arogancka i pozbawiona kultury prawnej i psychologicznej oraz empatii – czego kolejnym dowodem są jej  obecne wypowiedzi dotyczące Trybunału Konstytucyjnego.

        Barbarę Blidę chciano publicznie aresztować i zniesławić pod zarzutem korupcji i związków z aferą węglową (m. in. na podstawie wymuszonych w areszcie wydobywczym  zeznań Barbary Kmiecik i innych pomówień). Dlatego na sam moment aresztowania i wyprowadzania ściągnięto telewizję: miał to być koronny dowód istnienia „układu polityczno-korupcyjnego”. Oficerowie ABW byli świadomi, że kręcą materiał filmowy z zatrzymania Barbary Blidy po to, by trafił on do telewizji. Tak zeznał jeden z przesłuchiwanych oficerów. To miał być główny news dnia.

       W trzy tygodnie później okazało się, że katowicka prokuratura dwa lata przed tragiczną śmiercią  zbadała sprawę remontu willi Barbary Blidy (jeden z zarzutów) i nie dopatrzyła się korupcji, gdyż była to pożyczka z 1998 r., spłacona przez tragicznie zmarłą kilka lat wcześniej. Śledztwo w 2005 r. nadzorował Grzegorz Ocieczek, wtedy kierujący Prokuraturą Rejonową Katowice Centrum-Zachód. Ten sam, który 25 kwietnia rano, jako wiceszef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, zjawił się w domu Barbary  Blidy tuż po jej śmierci (Maciej Duda, Izabela Kacprzak – Rzeczpospolita nr 116, 19 maja 2007 r.). Podobnie  z zarzutów oczyszczono prezesa Rudzkiej Spółki Węglowej, tego samego, któremu Barbara Blida miała rzekomo wręczyć łapówkę od Barbary Kmiecik. „Uznaliśmy, że materiał dowodowy nie daje podstaw do wniesienia przeciwko niemu aktu oskarżenia”, wyjaśniała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Na naradach odbywanych nocą u premiera Kaczyńskiego (no cóż, złoczyńca przychodzi nocą) przed tą tragedią w szerszym gronie na publiczne aresztowanie Barbary Blidy nalegał Bogdan Święczkowski (wówczas szef ABW, obecnie wiceminister w resorcie miłości Ziobry), a wydał zgodę Jarosław Kaczyński. Wg zeznań Janusza Kaczmarka (prokuratora krajowego i  krótko ministra spraw wewnętrznych w rządzie Wielkiego Brata) Świączkowski miał powiedzieć, że jak Blida posiedzi, to zmięknie.

        Z wszystkich tych powodów tak w roku 2007, jak i w następnych (już za rządów PO) PiS stosował wszelkie procedury i kruczki faktyczne i prawne, aby nie dopuścić do powstania komisji śledczej, a gdy już powstała – do jej sabotowania i blokowania jej prac (wg przytaczanych wcześniej  artykułów Roberta Walenciaka).  Dzięki hipokryzji i oportunizmowi Donalda Tuska i tchórzostwa Platformy Obywatelskiej  ostatecznie nikt nie poniósł odpowiedzialności za śmierć b. minister Blidy. Zablokowano szansę pokazania mechanizmu IV RP, czego  tak panicznie bał się  w minionych latach Kaczyński, a teraz umożliwiono recydywę.  Dzięki, Platformo  za twoją głupotę, koniunkturalizm i tchórzostwo. Tylko czy za głupotę i tchórzostwo należy dziękować?

W następnym odcinku sagi – o nowym wydaniu unabombera – nomen omen Kaczyńskiego.  

Władza über alles – II odc. sagi PiS-landii

      PiS i Jarosław Kaczyński w latach 2005-2007 nie ukrywali, że  ponad prawo i konstytucję oraz wymiar sprawiedliwości stawiają władzę. W roku 2015  jest podobnie – żądzę władzy uzupełnia żądza zemsta za rzekomy zamach smoleński.

     W deklaracjach z lat 2005-2007 wspomniana żądza władzy maskowana jest jeszcze  deklaracjami zbieżnymi z oczekiwaniami społecznymi. Dlatego wówczas Lech Kaczyński w rozmowie z Piotrem Najsztubem mógł głosić, że celem duumwiratu (ówczesnego premiera i ówczesnego prezydenta) jest silne państwo z uporządkowanym systemem prawnym, które chroni obywateli i przed samowolą urzędników, i przed przestępcami, dba też o interesy wszystkich grup społecznych (wypowiedź cyt. za art. A. Krajewskiej w Przekroju nr 48/2005).  Dzisiaj, w 2015 r., nie jest to potrzebne – Lech Kaczyński nie żyje, a wygłodzona przez 8 lat opozycji partia zewnętrzna PiS pragnie łupów.  Dlatego obecnie przeważa  przekonanie, że prolom (tj. szerokim masom PiS-owskiego elektoratu) wystarczy pełna miska czyli 500 zł na dziecko i inne drobne upominki (od tego jest Beata Szydło).   (Czy takie traktowanie ludzi jest zgodne z ideałami Solidarności i chrześcijańskiej caritas – to inna kwestia).  Jeśli pisowscy urzędnicy ekonomiczni dojdą do wniosku, że pełna miska i prezenty mogą zagrozić gospodarce, to oczywiście winę zrzuci się na poprzedników w rządzeniu oraz na UE.  Kwestiami praworządności i demokracji  PiS nie będzie się przejmować – obowiązuje  zasada stosowana wobec rzymskiego pospólstwa:  Panem et circenses (chleba i igrzysk). Ważniejszymi sprawami – Trybunałem Konstytucyjnym, wymiarem sprawiedliwości (Ziobro ma odpowiednie doświadczenie), mediami oraz igrzyskami pod nazwą „zemsta za Smoleńsk” zajmą się wypróbowani bojownicy na czele z Jarosławem Kaczyńskim (nieponoszącym  jakiejkolwiek odpowiedzialności) i jego świtą.

   Konstytucja i prawa obywateli nie mogą stanowić przeszkody w realizacji celów PiS-u – uważa Wielki Brat i jego otoczenie. W latach 2005-2007 karierę zrobił termin „imposybilizm prawny” (niemożność ze względu na prawo), po raz pierwszy zastosowany przez ówczesnego marszałka Sejmu Marka Jurka. Za główne ogniwo owego imposyblizmu uznano wówczas Trybunał Konstytucyjny. No bo jak to jest:  Wielki Brat wskazuje cele i żąda działania, a przeciwstawia mu się jakiś kilkunastoosobowy organ, na który PiS nie ma wpływu. Dlatego Wielki Brat Jarosław  w 2005-7 latach (oraz obecnie)  wyrażał (i wyraża) konieczność „wymiany” sędziów na osoby uległe wobec partii wewnętrznej.  Te osoby  nie tylko muszą mieć  odpowiedni światopogląd,  który zapewni PiS-owi korzystne wyroki, lecz muszą bezgranicznie i bezwyjątkowo akceptować  wolę Wielkiego Brata. Przecież wola Wielkiego Brata jest ponad prawem i konstytucją, gdyż  to on  ucieleśnia i reprezentuje naród. Oznacza to przyjęcie stanowiska hitlerowskiego prawnika Carla Schmitta. Pod nią podpisuje się również  się lider  niegdysiejszej „Solidarności Walczącej” Kornel Morawiecki. Walczącej o praktyki faszystowskie?

 W latach 2005-2007 Trybunałowi Konstytucyjnemu czyniono zarzut, że jest polityczny. Jest polityczny, ale nie w takim sensie, jaki mieli i nadal mają na myśli „harcownicy” PiS-u.  Był i jest polityczny – na co wskazywała w 2006 r. Ewa Siedlecka (GW nr 109/2006) – gdyż interpretując konstytucję, współkształtuje prawo i jeśli przy okazji pokrzyżuje plany jakiejś partii,  to jest to skutek uboczny, a nie cel. Nie jest instytucją polityczną, gdyż – jak słusznie twierdził ówczesny prezes Marek Safjan  – sędziowie podczas narad nie dzielili się na zwolenników partii A czy partii B, których koncepcje właśnie się przed Trybunałem zderzyły, ale decydowali wedle własnego sumienia. PiS  nie akceptuje – ani wtedy ani dzisiaj – takiej argumentacji. Rozumuje jak obecny przewodniczący sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka Stanisław Piotrowicz, który stwierdził, że cel  – zawłaszczenie Trybunału – został osiągnięty. Te słowa wypowiedziane ostatnio na sali sejmowej nie są zwykłym lapsusem: należy je interpretować w freudowskiej perspektywie ujawnienia prawdziwych intencji.

     Trybunał Konstytucyjny (TK) w latach 2005-2007 wielokrotnie narażał się PiS-owi. Stwierdzał m. in. że władza ustawodawcza nie jest najwyższą władzą w państwie. Sejm nie może wszystkiego. Jak każdy organ władzy publicznej musi działać w granicach prawa – nie może więc przegłosowywać wszystkiego, czego zapragnie władza wykonawcza i/lub ustawodawcza (prof. Piotr Winczorek – Tygodnik Powszechny nr 39/2006). TK naraził się  zarówno stwierdzeniem niekonstytucyjności powołania komisji bankowej (przeciwko  NBP i Balcerowiczowi), jak orzeczeniem o  niezgodnym z konstytucją sposobie nowelizacji ustawy o Radiofonii i Telewizji (również nocą z 30 na 31 grudnia 2005 r., jak ustawy i wybór rzekomych sędziów TK w listopadzie 2015 r.) i bezprawnym sposobem powołania szefa Krajowej Rady  tych mediów, błędy w ustawie o dostępie do zawodów prawniczych (A. Dryszel Przegląd nr 23/2006). Dodajmy do tego i tę okoliczności: Trybunał Konstytucyjny zakwestionował tak wiele przepisów ustawy (z 2007 r.) o ujawnieniu archiwów PRL-owskiej tajnej policji, że pod znakiem zapytania stanął dziś cały model lustracji oraz sposobu ujawniania archiwów (Piotr Mucharski Tygodnik Powszechny nr 20/2007).

        W PiS-ie głęboki sprzeciw budziło i budzi to, że  choć posiada najwyższe urzędy (w latach 2005-2007  oraz obecnie –  urząd premiera i prezydenta),  choć na partyjne polecenie uchwalane jest prawo, takie jakiego  sobie życzy prezes partii –  to nagle pojawia się instytucja, która jest od PiS-u niezależna i mówi no pasaran, co oznacza, że te przepisy są sprzeczne z konstytucją.

        Także ówczesny stosunek Lecha Kaczyńskiego nie jest tak oczywisty i protrybunalski, jak ostatnio próbowano udowadniać przeciwstawiając jego działania i poglądy działaniom Andrzeja Dudy. Trybunał Konstytucyjny nie powinien mieć tak dużej dowolności w ferowaniu wyroków – uważał prezydent Kaczyński w 2007 r.  Twierdził – przy okazji  rocznicy Konstytucji 3 Maja – że Trybunał nie powinien zbyt daleko wybiegać jeśli chodzi o ocenę przepisów zaskarżanych jako niezgodnych z ustawą zasadniczą, chociaż rzeczywiście głosił, że wszelkie wyroki TK są ostateczne, nawet jeśli podlegają krytyce i kwestionowaniu. Według Lecha Kaczyńskiego, w konstytucji powinien być dopisany artykuł ograniczający nieco swobodę interpretacji prawa przez sędziów Trybunału. (Bartłomiej Bajerski IAR, Dziennik 3.05.2007 r.). Warto zwrócić uwagę na fakt, że rok wcześniej (2006) i premier i prezydent zlekceważyli  TK nie uczestnicząc w spotkaniu z okazji 20-lecia tej instytucji. Zawstydził ich ówczesny papież Benedykt XVI, gdy podczas swojej wizyty w Polsce wymógł na władzach wizytę i spotkanie z członkami Trybunału.

    Po co PiS-owi ta walka z Trybunałem i niezawisłością wymiaru sprawiedliwości (tak sądownictwa, jak i prokuratury)?  Cel jest jeden: zdecydowanie wzmocnić centralną władzę wykonawczą – gdyż to jest PiS-owska wizja państwa, w której samorządność obywatelska i instytucje chroniące wolności obywateli nie mają swojego miejsca.  Ale takie nawiązanie do przedwojennej Polski i pomysłów sanacji (której miłośnikiem jest Wielki Brat – por 1. odc. sagi) samo w sobie jest anachronizmem i z deklarowanym konserwatyzmem ma niewiele wspólnego (A. Hall – GW nr 109/2006). Z powodu tego anachronizmu duumwirat Kaczyńskich nie mógł  w latach 2005-2007 dokonać radykalnej naprawy państwa, dlatego  też wykorzystując sprzyjające okoliczności  (błędy i zaniechania poprzedników u władzy w kraju oraz sprawy związane z uchodźcami) próbuje to zrobić w 2015 r.  samotny wilk  – Wielki Brat Jarosław.  PiS i jego „mędrcy” zapominali dekadę temu i dzisiaj też zapominają, na czym polega radykalna naprawa państwa (pisał o tym Marcin Król –  Tygodnik Powszechny nr 29/2007) i to,  że państwo  nie jest zrzeszeniem instytucji (jak uważa Wielki Brat i jego partia), ale wspiera się na istnieniu wspólnoty politycznej. Tego  w partii władzy (za sprawą Wielkiego Brata) nie rozumiano nigdy. Typowe zaćmienie umysłu każdego autokraty!

   Namiastką tej radykalnej naprawy jest tworzenie (i stworzenie) IV Rzeczpospolitej. Nie ma to  być banalne państwo policyjne. To  jest (lub ma być) państwo PiS-owskich elit i PiS-owskiego rządu dusz (Robert Walenciak – Przegląd 12/2006). Stanowisko aktualne i dzisiaj.  W tym celu i z tego powodu z przyjętej ogólnej strategii wynikała w latach 2005-2007  polityka personalna, która polegała na tym, że  – wbrew używanej retoryce – Jarosław Kaczyński nie stronił od ludzi po uszy ubabranych w peerelowskich i postkomunistycznych układach. Tę opinię wyraził nie kto inny jak RAZ czyli Rafał Ziemkiewicz (Rzeczpospolita nr 204/2007) będący przecież gorącym admiratorem IV RP.  W swoim artykule dodaje też, że wg Jarosława Kaczyńskiego dla rozbicia aby postkomunistycznych układów trzeba wygrać jednych przeciwników PiS-u przeciwko drugim, obiecać części z nich amnestię w zamian za pomoc w zniszczeniu pozostałych. W takiej sytuacja ich (PiS-u) solidarność pęknie, zaczną na siebie nawzajem donosić na wyścigi, wystarczy tylko uruchomić ten proces, a dalej pójdzie samo. Słowem, tak jak w walce z każdą mafią trzeba wyciągać z Układu tutejszych „pentitich” (skruszonych). Dlatego nie mogła dziwić obecność np. sędziego Kryże w tamtych latach, tak jak obecnie obecność wspomnianego wyżej Stanisława Piotrowicza (tak na marginesie – prokuratora, który  umarzał pedofilskie zarzuty wobec proboszcza z Tylawy,  ostatecznie jednak skazanego za te przestępstwa).

     Czy wszystko jasne? Jasne – dla tych, którzy myślą. Jasne dla tych, u których emocjonalny ogon nie macha racjonalnym psem (określenie  psychologa Jonathana Haidta). Ten emocjonalny ogon to większość naszych mediów, tych, które zapomniały o doświadczeniach  sprzed dekady.

 W następnym odcinku – działalność  pis-owskiego ministerstwa miłości.

Wielki Brat i jego brat August – I odc. sagi PiS-landii

      W naukach społecznych w przeszłości, a niekiedy i współcześnie, pojawiają się kontrowersje odnośnie tego, czy w rozwoju historycznym można zaobserwować świadome próby powrotu do przeszłości. Nie mam zamiaru zajmować się tymi sporami, gdyż nie istnieją  rzetelne narzędzia poznawcze, które mogłyby tę kwestię – w dużej mierze ideologiczną –  rozstrzygnąć. Jedno jednak wydaje się pewne: każda próba (świadomie podejmowana przez polityków) powrotu do tego, co już było, kończy swój żywot jako farsa (tragifarsa) lub parodia.

   I właśnie z taką parodią mamy do czynienia w Polsce w roku 2015. PiS próbuje podwójnie zawracać kijem rzekę: po pierwsze – poprzez powrót do lat 2005-2006, po drugie – poprzez zamiar restytucji autorytarnych rozwiązań sanacji i endecji (zwłaszcza tych z lat 1935-39). Mimo to warto jednak pamiętać o historii –  i tej politycznej z lat 2005-2007 i tej związanej z II Rzeczpospolitą – aby zrozumieć dzisiejsze gry i gierki polityczne.  O tym zapomnieli politycy innych orientacji (choć nie wszyscy) i duża część dziennikarzy, która w pogoni  za newsami zatraciła zmysł, kompetencje i pamięć społeczno-historyczną dziennikarza-obserwatora. Stąd ich złudzenia o rzekomej metamorfozie PiS-u czyli Jarosława. Chyba już nie otrzeźwieją!!!

   W Polsce mamy cezarejski  realistyczno-mistyczny duumwirat. 

Realistyczny reprezentant  to Cezar żywy, który chętnie przyjmuje hołdy i  akceptuje tezę, że państwo to Ja-rosław, mistycznym duumwirem jest zaś  Cezar Lech-August – deifikowany przez męczeństwo w  „zamachu smoleńskim” i przez miejsce pochówku na Wawelu. Poprzez tę deifikację stał się on – tak jak Cezarowie w starożytnym Rzymie (poczynając od Oktawiana) – Augustem, któremu należy się (prawie) boska cześć. Ale jeszcze od początków prezydentury Lecha-Augusta w 2005 r.  nikt z obserwatorów nie mógł mieć wątpliwości, że to Jarosław pociąga za sznurki marionetki o imieniu Lech i sznurki gry politycznej (Arielle Thédrel  – Le Figaro, Le Figaro 27.10.2005  ).  W tym duumwiracie nie ma jeszcze miejsca dla Andrzeja Dudy – na razie rządzą nami trumny (wg pkreślenia Jerzego Giedrojcaz początku lat 90. ub. wieku).  Na razie może on być jedynie dowódcą pretorianów.

Cezar żywy to Wielki Brat.

     Aby nie było wątpliwości, Wielki Brat  nie jest bratem wolnomularzem, lecz Liderem PiS-landii, który pozostając w cieniu steruje działaniami pretorianów z PiS-u. Nie ponosi odpowiedzialności – bo nie pełni żadnej funkcji. Jest ideologiem i szarą, ale wszechwładną, eminencją. Do pracy ma dowódców pretorianów (prezydent, niekiedy premier) i oficerów całej kohorty: marszałków i wicemarszałków Sejmu i Senatu, ministrów oraz posłów od „brudnej” parlamentarnej roboty. U Orwella również nikt nie widzi (i nie wini) Wielkiego Brata. Podobnie było w stalinizmie, na historii którego Orwell osnuł treść „1984”.

     Cezar – Wielki Brat czerpie swoje inspiracje ze sprawdzonych źródeł. Są nimi jego własne fascynacje historiozoficzne i własne „naukawe” osiągnięcia. Niekiedy te fascynacje – np. historią stalinizmu z jednej strony oraz sanacji z drugiej – oraz „osiągnięcia” spotykają się w jednym punkcie: w realizowanym projekcie politycznym.  Już w pracy doktorskiej (z 1976/77) zatytułowanej „Rola ciał kolegialnych w kierowaniu szkołą wyższą” ujawniał swoje zafascynowanie sanacją, zwłaszcza tym, że – jak sam pisał – „Siły, które doszły do władzy [w wyniku zamachu majowego – TB] nie zamierzały przestrzegać reguł republiki parlamentarnej, […] a … Państwo zaczęło się w praktyce utożsamiać z określonym kierunkiem politycznym”.  Właśnie stąd dzisiaj wynika usilnie forsowana idea, że „państwo narodu polskiego” może być wyłącznie państwem PiS-u: instytucją rządzoną i będącą w całkowitym władaniu tego ugrupowania. Ta fascynacja sanacją ukształtowała też stosunek do samorządu: w przypadku sanacji była to niechęć do samorządu uczelni wyższych, w przypadku Cezara żywego – niechęć do samorządu terytorialnego, społeczeństwa obywatelskiego i wolności słowa i swobód wyrazu artystycznego w kulturze. Jego stanowisko w tzw. „nadbudowie” w latach 2005-2007  realizowali pretorianie  Michał Ujazdowski,  Krzysztof Czabański, Marcin Wolski,  Bronisław Wildstein,  Zbigniew Targalski, Jacek Kurski, Krzysztof Skowroński i tuziny pomniejszych „bojców”, a dzisiaj – Piotr Gliński i inni wymienieni w poprzednim zdaniu.

       Wspomniana praca doktorska wskazuje również na całkiem bliskie – bo PRL-owskie – zauroczenia Wielkiego Brata. Egzamin doktorski z filozofii marksistowsko-leninowskiej zdał na ocenę bardzo dobrą, a w pracy często cytuje takich przywódców oraz ideologów PRL: Gomułki, Bieruta, Cyrankiewicza, Kliszki, Sokorskiego, Werblana, Kąkola. Odwołuje się też nieraz  do referatów na partyjne zjazdy i plena KC. [Cytaty i opinie z doktoratu –  za art. Marka Henzlera –  „Polityka” nr 26 (2610) z 30.06. 2007 r.].  To pozostało i ujawnia się w  jego (Wielkiego Brata) dzisiejszej praktyce i sposobie obecności w życiu politycznym.

A Cezar-August (prawie) defikowany?  

      No cóż –  w 2005 r.  nie tylko złożył  znany meldunek: „Panie Prezesie – melduję wykonanie zadania”. Asygnował – po objęciu urzędu – wszystkie decyzje rządów pis-owskich (np. sylwestrową ustawę o mediach publicznych z 2005 r.  i wiele innych ograniczających prawa społeczeństwa obywatelskiego), a po porażce wyborczej w 2007 r. zagroził liderowi zwycięskiej wówczas partii,  że będzie blokował i wetował wszystkie decyzje i ustawy nowej koalicji rządowej. I tak blokował rozwiązania dotyczące poddania SKOK-ów kontroli Komisji Nadzoru Finansowego (przy pomocy Andrzeja Dudy – obecnego dowódcy pretorianów – pardon! Prezydenta), przez co przez cały okres blokady umożliwiał nielegalny transfer pieniędzy z tej instytucji do różnych firm,  kredytobiorców-słupów  i innych egzotycznych podmiotów finansowych. Przyczynił się przez to do powstania deficytu w wysokości ponad 3 mld zł (pokrytego w latach 2013-14 przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny, dzięki czemu członkowie tych kas nie stracili swoich oszczędności). Zablokował reformy w zakresie dowodzenia siłami powietrznymi po tragicznej katastrofie pod Mierosławcem w styczniu 2008 r., przez co – paradoksalnie – pośrednio przyczynił się do katastrofy smoleńskiej, w której  sam stracił życie.  Był negatywnie nastawiony  wobec Trybunału Konstytucyjnego i  – jako były minister sprawiedliwości wobec wymiaru sprawiedliwości – sądownictwa jako trzeciej władzy. [Szczegóły przedstawię w II odcinku – przy prezentacji stanowiska cezarejskiego duumwiratu  wobec  instytucji demokratycznych w RP].

    Śladem Cezara Augusta obecnie podąża Andrzej Duda, w latach 2005-2007 podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP. Jego sławetny listopadowy hołd wobec Cezara żywego to wzmocniona forma wspomnianego wyżej meldunku z 2005 r. Jego decyzje i weta w okresie międzywyborczym (sierpień-październik 2015 r.)  mają ten sam charakter co obstrukcja Cezara Augusta w latach 2007-2010. Niechęć do kontaktów z ówczesną premier – to „powtórka z rozrywki” ze sposobu nominowania Tuska na premiera (po wyborach w 2007 r.) w przedsionku Pałacu Prezydenckiego. Akceptacja wszystkich pomysłów Wielkiego Brata – żywego Cezara  w odniesieniu do Trybunału Konstytucyjnego też stanowi kontynuację praktyk Lecha Kaczyńskiego. Można byłoby tutaj strawestować fragment VIII księgi Pana Tadeusza:  wszyscy sądzą,  że   na rogu nadal gra Jankiel, a to  tylko echo (Andrzej Duda).

     Gdyby „tuzy” polityki i dziennikarstwa pamiętały, to byłyby świadome, do czego swoją aktywnością (lub zaniechaniami)  się przyczyniają Anno Domini 2015.

Sułtan Jarosław i janczarzy

       Cztery tygodnie od momentu wyborów wystarczyły. Ujawnił się prawdziwy pisowski ogląd świata, ten sam (przypominam), jaki obowiązywał w latach 2005-2007. Elementy tego oglądu są następujące:

  1. Władza jest wszystkim, dlatego – zgodnie z zasadą, że Paryż wart jest mszy – każde działanie, które prowadzi do tego celu, jest moralne.
  2. Obietnice – nawet nierealne – to dobry środek. Zwycięzców przecież się nie sądzi – jak mawiał pewien niemiecki wódz.
  3. Korupcja polityczna – kupowanie poparcia poszczególnych grup elektoratu proli (prole – określenie Orwella) – oczywiście. Będziemy budować kopalnie i energetykę węglową. Nieważne, że nasze kopalnie są nieefektywne, a elektrownie zanieczyszczają środowisko.
  4. Kłamstwa. Jest ich tak wiele i tak wiele już na ich temat napisano, że szkoda się powtarzać. Tylko przypomnę hasła: „Polska w ruinie”, „Polska z dykty”, „odbudowa narodu i państwa”.
  5. Straszenie społeczeństwa – poprzez wskazywanie na uchodźców i choroby, które przywiozą ze sobą oraz na niebezpieczeństwo (nawet minimalne) terroryzmu islamskiego – to instrument do wykorzystania.
  6. Pogarda dla proli, dla których Trybunał Konstytucyjny, niezależne sądownictwo i wolność słowa oraz wypowiedzi artystycznej nie mają ponoć żadnego znaczenia. Prole nie są uświadomieni społecznie, zajmują się wyłącznie zaspokajaniem podstawowych potrzeb – dlatego kupią każdą  bzdurę podszytą emocjami nienawiści. Tak twierdzi „klasyk” pisowskiej nowomowy, od kilku dni „wiceminister kultury” (?) Jacek Kurski.

Ten ogląd świata i Polaków uzasadnia każde oszustwo – byle podlane nacjonalizmem. Nacjonalizmem, którego nie akceptował „Święty” PiS-u  Lech Kaczyński. Ale Lech Kaczyński spoczywa na Wawelu.

Ministerstwo prawdy oraz ministerstwo miłości (por. Orwell 2015) rządzącej partii sułtańskiej (na co wskazuje także prof. Jadwiga Staniszkis) już podjęły działania dla umocnienia władzy.  Przyświeca im hasło: władzy raz zdobytej już nie oddamy, nie popełnimy błędów z lat 2005-2007.  Ministerstwa te mają swoje legiony janczarskie.

Na czele jednego z nich stoi Andrzej Duda – sin duda (niewątpliwie) niebędący prezydentem wszystkich Polaków. Ma on wsparcie w swojej Kancelarii i w mediach finansowanych z zawłaszczonych środków SKOK. Kancelaryjni janczarowie dowodzą, że złamanie norm art.  42, 139 i 173 (oraz innych) nie jest naruszeniem Konstytucji RP, lecz jej ochroną. Ministrowie Szczerski, Dera i inni  z legionu prezydenckiego solidnie trudzą się, aby dowieść, że złamanie norm konstytucji jest działaniem w jej interesie i że Andrzej Duda w 2011 r. nie powiedział tego, co powiedział odnośnie procedur ułaskawiania.

Drugi legionem janczarów sułtana dowodzi Beata Szydło. Czołowi oficerowie tego legionu (i wspomnianych ministerstw prawdy i miłości) to: Piotr Gliński. Jarosław Gowin (ks. prof. Tischner w grobie się przewraca), Mariusz Błaszczak, Witold Waszczykowski, wspomniany Jacek Kurski i pomniejsi paszowie.

Trzeci legion janczarów – to oficerowie partii zewnętrznej działający w mediach:  Tomasz Sakiewicz,  Jacek i Michał Karnowscy, Paweł Lisicki, Tomasz Wróblewski, Piotr Skwieciński i  jeszcze wielu innych.

Ostatnio modny serial „Wspaniałe stulecie”, choć słusznie narzekają nań historycy i znawcy kultury osmańskiej, w mniejszym stopniu fałszuje obraz świata niż to, co prezentuje pisowskie ministerstwo prawdy.

W następnym wpisie – wieloodcinkowym – będę przypominał  czyny IV RP z lat 2005-2007. Pozwoli to, tak myślę, przewidzieć dalsze posunięcia sułtana i jego janczarów. Wykorzystam w tym celu swoje archiwum zawierające ponad 50 tyś. pozycji.