Tytuł tej wypowiedzi jest trawestacją wiersza K. I. Gałczyńskiego, uzupełnionego o współczesne realia. Dla przypomnienia: tomat to stara (przed pojawieniem się dystyngowanej nazwy „ketchup”) nazwa sosu/przecieru pomidorowego, natomiast panika i paranoja to kategorie z obszaru psychologii społecznej, których zadaniem jest charakterystyka mentalności i/lub nastrojów społecznych.
Panika (moralna lub medialna (określenia często używane zamiennie) to, wg Sheldona Ungara (w pracy z 2001 r. pt.:„Moral Panic and the Risk Society„) to pojęcie „..najbardziej użyteczne jako narzędzie badania zakresu występowania oraz charakteru społecznych lęków i obaw”. Jest to sytuacja, w której „stany, wydarzenia, osoby lub grupy osób zaczynają być określane jako zagrożenie dla wartości i interesów społecznych”. Swój wkład w wywoływanie i pogłębianie paniki medialnej (moralnej) mają (wg Ungara):
a] redaktorzy, kaznodzieje, politycy i inne prawomyślne jednostki – razem wznoszący moralne barykady;
b] eksperci formułujący diagnozy i przywołujący stare sposoby rozwiązania problemów;
c] media papierowe i elektroniczne tworzące negatywne stereotypy i utrwalające wspomniane lęki i obawy.
Elżbieta Czykwin (Stygmat społeczny) podkreśla, że ta panika (dla której media są instrumentem), ma zawsze charakter moralny i stygmatyzujący. Obiektami takiej paniki z przeszłości, jak i z najbliższej nam rzeczywistości społeczno-politycznej bywały i są np.: np. seksualna „wolność”, młodzieżowe subkultury, feminizm i tzw. potwór gender, homoseksualizm łączony z AIDS, pedofilia, ale także uchodźcy, wyznawcy innej religii, satanizm. Podobnie jest również z obowiązkiem szkolnym dla 6-latków i była (w latach 2008-9) świńska i ptasia odmiany grypy itd. Histeria wokół takich zjawisk ma sprawiać wrażenie, iż wszystkie te zjawiska są codziennymi i powszechnymi oraz zagrażającymi wszystkim obywatelom sytuacjami. Niektóre grupy stwarzają wręcz fikcyjnego wroga, aby zyskać zainteresowanie, poparcie i chęć obrony ich racji ze strony społecznej widowni.
Na podstawie badań z zakresu socjologii i psychologii społecznej okazuje się np., że większość ekspertów z dziedziny rytuałów satanistycznych i walk z sektami stanowią fundamentaliści chrześcijańscy, zainteresowani, ze względów teologicznych, wzniecaniem paniki moralnej i aktywności satanistów.
W przypadku wspomnianych odmian grypy za histerią mającą zmusić do zakupu dużej partii leków stały koncerny farmaceutyczne. Warto przypomnieć, z jakimi zarzutami i obelgami (słowo „morderczyni” i „morderstwo” też było często używane) spotkała się ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz odmawiając zakupu szczepionek, które – jak potem okazało się – były niepotrzebne, nieskuteczne, a dla niektórych kategorii pacjentów wręcz niebezpieczne.
Paranoja społeczna również nie jest pozytywnym elementem myślenia zbiorowego. Wg Rodericka M. Kramera (praca z 2004 r. pt. Collective Paranoia: Distrust between Social Groups) paranoja zbiorowa to “…odpowiedź na fałszywe lub wyolbrzymione przekonania zbiorowe, które skupiają się wokół idei bycia nękanym, zagrożonym, skrzywdzonym, ujarzmionym, prześladowanym, oskarżanym, poddanym znęcaniu, niesprawiedliwie traktowanym, dręczonym, lekceważonym, szkalowanym przez wrogą grupę obcą lub grupy obce.”
Względnie łatwymi do uchwycenia objawami paranoi politycznej są: egocentryzm i narcyzm moralny, podejrzliwość, założenie złej woli, przypisywanie spiskowych zamiarów.
Z paniką i paranoją społeczną często wiąże się mowa nienawiści (retoryka nienawiści) kreując je i wzmacniając panikę i paranoję w charakterystyce i ocenie rzeczywistości społecznej.
Właśnie z takim stanem rzeczy mamy do czynienia w Polsce AD’2015. Na początku były „kelnerskie” taśmy, potem ponownie problem wieku emerytalnego (z obietnic zmiany którego po wyborach prezydenckich wycofał się niezgrabnie nowy prezydent), po raz kolejny obowiązek szkolny dla 6-latków i oczywiście – najbardziej głośny ostatnio – problem uchodźców jako rzekomego zagrożenia dla tożsamości narodu (przytaczam opinię szefa PiS-u z ostatniego wystąpienia sejmowego) i zagrożenia dla chrześcijaństwa w Polsce oraz Polaków niezależnie od płci i wieku. Straszy się ucinaniem w Polsce głów i podrzynaniem gardeł, gwałtami (jakby sami nasi rodacy takich zbrodni się nie dopuszczali), wysadzaniem zarodków. Przodują tutaj – a jakże – p. posłanki i posłowie Beata Kempa, Marzena Wróbel, Zbigniew Girzyński, Joachim Brudziński, oraz nieoceniony Jarosław Gowin słyszący krzyk zamrażanych zarodków. Nie mogąc wprost odrzucić obowiązku przyjmowania uchodźców (przyjętego poprzez fakt przynależności do UE i akceptację negocjowanego przez Lecha i Jarosława Kaczyńskich traktatu lizbońskiego) głosi się postulat przyjmowania wyłącznie chrześcijan i ludzi z naszego kręgu kulturowego. W swojej panikarsko-paranoidalnej zapiekłości zapomina się, że taki postulat jest i tak rasistowski oraz narusza polską konstytucję.
Sprawa uchodźców – wyzwisk, obelg i gróźb skierowanych pod ich adresem (całej tej mowy nienawiści uruchomionej w przestrzeni publicznej i medialnej) jest ważna też z jeszcze dwu powodów. Po pierwsze: krokiem następującym po niej z reguły są pogromy. Dowody są dobitne: po słowach dyskryminacji i nienawiści w latach 30. ub. wieku w Niemczech pojawiły się sterowane przez nazistów pogromy, potem ustawy rasowe, a na końcu eksterminacja nie-Aryjczyków. W Indiach okresowo wyznawcy hinduizmu dokonują pogromów chrześcijan, podobnie dzieje się w niektórych krajach Afryki oraz Azji. Po drugie: w każdej z tych sytuacji ujawnia się zadziwiająca okoliczność: zdecydowana większość boi się mikroskopijnej mniejszości. I tak w Niemczech hitlerowskich 65 mln Niemców (których duża część została zmanipulowana przez propagandę nazistowską) przestraszyło się 500 tyś. ludzi pochodzenia żydowskiego i kilkudziesięciu tyś. Romów oraz kilku tysięcy psychicznie chorych. W rezultacie zakończyło się to bierną (częściej) lub czynną akceptacją dla eksterminacji tych grup społeczeństwa. W Indiach 800-900 mln wyznawców hinduizmu boi się 3 mln chrześcijan – dlatego regularnie powtarzają się ich pogromy. U nas w Polsce w latach międzywojennych też były pogromy organizowane przez ONR (nazwa brzmi znajomo – nieprawdaż!), a i po wojnie (np. w Kielcach i Krakowie po 1945 r.) też miało to miejsce.
Problem zachowań i praktyk, na skutek których zdecydowana większość boi się mikroskopijnej mniejszości, analizuje Arjun Appadurai w pracy Fear of Small Numbers. An Essay on the Geography of Anger (Duke University Press, 2006 r.). Próba skłonienia polityków i dużej części żurnalistów-churnalistów, aby zechcieli sięgnąć do tej pracy, nim po raz kolejny wywołają panikę i uruchomią myślenie paranoidalno-spiskowe, jest skazana na niepowodzenie. Dlatego panika i paranoja nadal będą sobie swobodnie hasać w polskiej przestrzeni społecznej, będą powodować zatrzymania turystów (jak ostatnio przybyszów z Malty, którzy jako południowcy są nieco bardziej śniadzi niż polskie „prawdziwki”) jako uchodźców. Gdy ta panika i paranoja zgrają się w pełni ze stadionową i pozastadionową mową nienawiści – pojawią się lincze, pogromy i inne „piękne przejawy” rodzimej „szczujności” (od szczucia). Ci, którym obca jest mowa nienawiści, panika oraz paranoja będą się czuli jak skumbrie w tomacie (jak w oryginale w wierszu Gałczyńskiego).
Pan Prezydent milczy. Zapewne myśli, w jaki sposób nie narazić się swoim kolegom partyjnym (wszak taka panika i paranoja to doskonała winda do wyborczego zwycięstwa) i nie podpaść UE, której członkiem-beneficjentem jesteśmy od ponad 10 lat.