Dzień Ziobry – do więzienia! – III odc. sagi PiS-landii

      W latach 2006-2007 w IV RP i  szczególnie w obszarach podlegających ministerstwu miłości krążyła anegdota o nowej formule pozdrowienia. Na powitanie miało się mówić „Dzień Ziobry”, zaś na pożegnanie – „Do więzienia”.  

      Ten dowcip trafnie oddawał charakter działań ministerstwa miłości (kierowanego przez PiS-owską elitę elit: Zbigniew Ziobro, Beata Kempa, Bogdan Święczkowski, Mariusz Kamiński i wielu pomniejszych funkcjonariuszy resortu). Najlepszymi regułami-wyrazicielami  tego działania  były dwa główne hasła: układ oraz strach. Narzędziami pomocniczymi były takie instrumenty jak  powszechne kłamstwa i obelgi ze strony ministra miłości, „areszt wydobywczy i  śledztwo trałowe”, podsłuchy dziennikarzy i korzystanie z tzw. bilingów  oraz telefoniczne dyrektywy dla prokuratorów. Dodajmy do tego słynne konferencje telewizyjne ministra miłości w tv prime time oraz spektakle w formie prezentacji w  telewizji publicznej nagrań aresztowań rzekomych (najczęściej) członków układu – np.  dr. Mirosława Garlickiego oraz Barbary Blidy (ten ostatni nie doszedł do skutku).

   Nad poprzednim dwuleciem IV RP krążyło magiczne słowo „układ”, niekiedy zastępowane przez termin „czworokąt” lub „stolik”.  Jarosław Kaczyński ogłosił już w 2005 r.), że PiS ujawni je wszystkie. Więc funkcjonariusze nie tyle szukali przestępstw, ile owego mitycznego układu w różnych jego wcieleniach i postaciach.  W przekonaniu Wielkiego Brata i jego brata-prezydenta Polską rządzą układy. Jest jakiś układ centralny, ale są też układy lokalne i środowiskowe, są układy patologiczne, agenturalne, medialne, lobbystyczne, towarzyskie, przestępcze. Swoją siecią oplatają cały kraj, niszczą demokrację i ograniczają  wolność. Jeśli nie można ustalić, czy w jakiejś sprawie (aferze – wg ministerstwa miłości) występuje ów magiczny układ, tym bardziej on jest. Jeśli nie ma dowodów na jego istnienie, to wynika to z faktu, że układ dobrze się kamufluje. Wielki Brat sam lub za pośrednictwem ministerstwa miłości wcale nie dąży do dokładnego zdefiniowania i nazwania tzw. układu, ponieważ – jak twierdzili Mariusz Janicki i  Wiesław Władyka  (Polityka nr 13/2006) dobre nazwanie odbiera mu (układowi) diaboliczny charakter i może spowodować reakcję jego zlekceważenia. Mimo tych defektów owej „teorii układu” (wspomaganej przez „twórczość – a raczej tfurczość” – Andrzeja Zybertowicza) to hasło jest Wielkiemu Bratu potrzebne, gdyż – jak piszą wspomniani publicyści „Polityki” – pozwala mu być w nieustannej opozycji, nawet wówczas, kiedy rządzi wraz z PiS-em  i poprzez PiS. Ta filozofia układu może być rozwijana wedle politycz­nych potrzeb w każdą stronę, a za jej pomocą można wytłumaczyć właściwie wszystko. Dowodem potwierdzającym także dzisiaj  trafność tego stwierdzenia wyżej cytowanych autorów może być wystąpienie Wielkiego Brata na demonstracji w dniu 13 grudnia 2015 r. i stosowanie obelżywych ( przypominających  język  antyżydowskiej, antysłowiańskiej i skierowanej przeciwko niepełnosprawnym  propagandy hitlerowskiej  z „Der Stürmer” i „Völkicher Beobachter”).

     Hasło „układu” (przez swoją ogólnikowość i świadome niedookreślenia) jest szczególnie przydatne dla wywoływania konfliktów i zastraszania wszystkich tych, którzy mają „czelność” nie podzielać poglądów, opinii i frustracji miotających członkami wewnętrznej i zewnętrznej partii władzy. Konflikty – ich tworzenie i zarządzanie nimi – stanowią metodę na wzbudzanie lęków, frustracji i  poczucia zagrożenia u części elektoratu.  Wybory bowiem – jak stwierdzał już w tamtych latach socjolog  prof. Juliusz Gardawski (w rozmowie z Andrzejem Dryszelem „Przegląd 16/2006)  wygrywa się poprzez zagospodarowanie frustracji, a nie przez mówienie: bądźmy dumni z tego, co osiągnęliśmy. Nie tylko socjologowie, ale i psychologowie (np. Daniel Kahneman – laureat  ekonomicznego Nobla z 2002 r. w książce „Pułapki myślenia”) twierdzą na podstawie wielokrotnych i wieloletnich badań, że największe poparcie uzyska ten, kto będzie krytykować rządzących, nieuczciwych i bogatych oraz patologie gospodarki rynkowej. Dlatego w 2015 r. kampanijne hasło „Polska w ruinie” (i jego odmiany: „Polska tekturowa” i „państwo w fatalnym stanie”) były  mocnym silnikiem sukcesu wyborczego.

     Polska nie była w latach 2005-2007 więzieniem. Jednak atmosfera wtedy przypominała dom poprawczy, w którym mało zrównoważeni wychowawcy dbają o utemperowanie swoich podopiecznych, wymuszając sposób myślenia, postawy i przekonania szantażem, insynuacją i pomówieniami (Wiktor Osiatyński GW, 18.03.2006).  Nie jest   więzieniem  i dzisiaj (na razie), tyle że wychowawcy w tym „domu poprawczym” posunęli się znacznie dalej w swoich obsesjach, frustracjach oraz kłamstwach, insynuacjach i obelgach. Codziennie media przynoszą informacje o takich sytuacjach (vide Trybunał Konstytucyjny i kłamstwa i obelgi pod adresem jego sędziów i prezesa).  Na razie jeszcze nie są stosowane  dla celów walki z opozycyjnie nastawionymi obywatelami wynalazki lat 2005-2007 czyli areszt wydobywczy i śledztwo trałowe. Powodem ich (na razie) niestosowania nie jest jakikolwiek humanitaryzm ministerstwa miłości i Wielkiego Brata, lecz  zbyt krótki czas  od momentu przejęcia władzy.

     Instytucja „aresztu wydobywczego” polega na tym, że  delikwent siedzi, aż złoży zeznania odpowiadające śledczym.   Często stosowano areszt zbyt pochopnie, wbrew przepisom kpk i za łatwo orzekano też przedłużanie aresztu, nadużywając tego środka zapobiegawczego (mówił prof. Zbigniew Hołda z Amnesty International  – cyt. przez Andrzeja Leszyka w art. „Prawo to ja” –  Przegląd nr 45/2007). Areszt stał się formą kary bardziej dotkliwą niż „zwykłe” pozbawienie wolności, dające więźniom prawa, których pozbawiony jest aresztant. To narzędzie było (i zapewne będzie) stosowane dla wymuszenia zeznań oczekiwanych przez funkcjonariuszy ministerstwa miłości: w ten sposób złamano Barbarę Kmiecik i zmuszono do złożenia fałszywych zeznań przeciwko Barbarze Blidzie (pisał o tym kilkakrotnie Robert Walenciak Tygodnik „Przegląd”  – por. nr 20/2007 oraz nr 16/2008).

     Areszt wydobywczy często był łączony z prowadzeniem tzw. śledztwa trałowego.  Polegało to na tym, że najpierw ludzi się aresztowało, a w czasie, gdy byli już pozbawieni wolności, szukano  odpowiednie dowodów. Andrzej Leszyk   (w art. „Prawo to ja”) przytacza casus dwóch szefów wrocławskiej firmy Bestcom, którzy siedzieli prawie rok pod zarzutem prania brudnych pieniędzy i udziału w grupie przestępczej. Prokuratura nie zebrała w tym czasie żadnych dowodów, ale w wyniku długotrwałego aresztu firma upadła. Omawia też sprawę Marii S. – księgowej lobbysty Marka Dochnala, którą aresztowano i poczekano na termin porodu, by przesłuchać ją w dniu rozwiązania. Dziecko umieszczono w Domu Matki i Dziecka przy więzieniu w Grudziądzu, a kobieta przez cały pobyt w areszcie nie miała prawa do widzeń z rodziną, nawet w obecności funkcjonariuszy. „Nie odstąpiono od przesłuchania mimo porodu w toku”, napisał Rzecznik Praw Obywatelskich (Janusz Kochanowski  – nb. powołany przez PiS w 2006 r., zginął w katastrofie smoleńskiej), uznając, że „niektóre czynności procesowe prowadzone wobec pani S. mają postać nieludzkiego i okrutnego traktowania”. Traktowano ją brutalnie dlatego, gdyż ludzie min. Ziobry uznali, że uda się zdobyć jakieś zarzuty na przeciwników politycznych. Zresztą sam minister miłości – prokurator generalny na jednej ze swoich licznych konferencji prasowych wskazywał  właśnie polityczny cel śledztw trałowych oraz aresztu wydobywczego mówiąc: „Przyjdzie czas na ujawnienie kolejnych faktów i dowodów, mówiących o Donaldzie Tusku, Wojciechu Olejniczaku, Romanie Giertychu i Andrzeju Lepperze” – w sierpniu 2007 r.

        Obelgi i pomówienia to często wykorzystywany instrument ministerstwa miłości – tego oryginalnego  opisanego przez Orwella w „1984”, jak i tego kierowanego (w przeszłości i obecnie) przez Ziobro. Słynne jest zdanie wypowiedziane na (transmitowanej przez jedną z telewizji) konferencji prasowej po zatrzymaniu w lutym 2007 r. kardiochirurga Mirosława Garlickiego, że „Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie”.  W ten sposób minister (nie)sprawiedliwości po raz pierwszy od czasów stalinowskich publicznie zakwestionował domniemanie niewinności i przesądził, że człowiek, przeciw któremu nie powstał nawet akt oskarżenia, jest winien zabójstwa.  Nie był to lapsus Zbigniewa Ziobry, lecz przejaw jego sposobu myślenia. Wypowiedział też te słowa Otóż widzimy tutaj proceder, który sprowadzał się nie tylko do cynicznego wykorzystywania (…) miłości najbliższych w stosunku do bliskich chorych i żerowaniu na tych uczuciach. (…) ograbiania ludzi nie tylko z pieniędzy, ale również nadziei, której tak naprawdę często już nie było, a pieniądze i tak wymuszano. Mało tego, zebrany materiał dowodowy wskazuje na to, że mogło dojść do czegoś więcej niż tylko gigantycznej korupcji i rażących zaniedbań i błędów lekarskich. Jednym z zarzutów postawionych przez prokuraturę jest zarzut zabójstwa”.  Mimo tego, że po trzech miesiącach od wypowiedzenia tych i podobnych stwierdzeń sąd okręgowy w Warszawie uznał, że „materiał dowodowy nie wskazuje na prawdopodobieństwo zabójstwa, nawet w zamiarze ewentualnym”, a słowa ministra naruszają zasadę domniemania niewinności podejrzanego – Ziobro podtrzymał wszystkie wyżej przytoczone słowa (Anna Mateja – „Kto sieje wiatr” w:  Tygodnik Powszechny nr 20 z 16 maja 2007 r.). Późniejsze – z lat 2008-11 procesy uwolniły kardiochirurga od wszystkich zarzutów poza ogólną odpowiedzialnością za – niezawinione przez niego – pozostawienie w klatce piersiowej pacjenta gazika operacyjnego. Także wszystkie zarzuty korupcyjne nie znalazły potwierdzenia. Na kilka lat  minister miłości faktycznie zamordował polską transplantologię i zdecydowanie ograniczył liczbę potencjalnych dawców  innych niż serce organów do przeszczepu.

  Tak jak wspomniany kardiochirurg stał się pretekstem i symbolem walki z „układem” lekarskim, tak Barbara Blida stała się pretekstem i symbolem walki na nowym froncie – politycznym, tak jak później Lepper po rozpadzie koalicji PiS-LPR-Samoobrona.  Śmierć Barbary Blidy nastąpiła w  dzień po programie Anity Gargas pt. „Misja dpecjalna” emitowanym  w TVP: o sPiSiałych mediach i o  pani Gargas napiszę w piątym odcinku sagi PiS-landii). Od tego momentu rozpoczął się seans  nienawiści wobec osoby zmarłej w tragiczny sposób. Najpierw sugerowano, ze popełniła ona samobójstwo – fachowe badania kryminalistyczne oraz analiza kryminologiczno-psychologiczna praktycznie obaliły to twierdzenie:  wysoce nieprawdopodobny dla typowego samobójstwa kąt strzału wymagałby od niej, aby była Houdinim – a przecież nim nie była. Następnie starannie zacierano ślady: między innymi usunięto odciski palców z broni, której legalnym posiadaczem była Barbara Blida – prawdopodobnie dlatego, że były sprzeczne  z tezą o samobójstwie, a także „zagubiono” (lub raczej zniszczono) kurtkę służbową agentki ABW.  Agentka ją zmieniła, bo była poplamiona krwią z tego powodu, że podobno przez 30 minut agentka próbowała ją reanimować wykonując w tym samym czasie ponad 20 telefonów do swoich przełożonych (jak to możliwe?).  W Sejmie i jego okolicach minister miłości histerycznie żądał pomocy dla Bogdana Świączkowskiego, który za całą akcję ABW był osobiście odpowiedzialny. Kolejne plugastwo to sejmowa wypowiedź Beaty Kempy (wiceminister w resorcie miłości), iż tylko ludzie winni popełniają samobójstwo. Nigdy za to nie przeprosiła i nadal jest arogancka i pozbawiona kultury prawnej i psychologicznej oraz empatii – czego kolejnym dowodem są jej  obecne wypowiedzi dotyczące Trybunału Konstytucyjnego.

        Barbarę Blidę chciano publicznie aresztować i zniesławić pod zarzutem korupcji i związków z aferą węglową (m. in. na podstawie wymuszonych w areszcie wydobywczym  zeznań Barbary Kmiecik i innych pomówień). Dlatego na sam moment aresztowania i wyprowadzania ściągnięto telewizję: miał to być koronny dowód istnienia „układu polityczno-korupcyjnego”. Oficerowie ABW byli świadomi, że kręcą materiał filmowy z zatrzymania Barbary Blidy po to, by trafił on do telewizji. Tak zeznał jeden z przesłuchiwanych oficerów. To miał być główny news dnia.

       W trzy tygodnie później okazało się, że katowicka prokuratura dwa lata przed tragiczną śmiercią  zbadała sprawę remontu willi Barbary Blidy (jeden z zarzutów) i nie dopatrzyła się korupcji, gdyż była to pożyczka z 1998 r., spłacona przez tragicznie zmarłą kilka lat wcześniej. Śledztwo w 2005 r. nadzorował Grzegorz Ocieczek, wtedy kierujący Prokuraturą Rejonową Katowice Centrum-Zachód. Ten sam, który 25 kwietnia rano, jako wiceszef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, zjawił się w domu Barbary  Blidy tuż po jej śmierci (Maciej Duda, Izabela Kacprzak – Rzeczpospolita nr 116, 19 maja 2007 r.). Podobnie  z zarzutów oczyszczono prezesa Rudzkiej Spółki Węglowej, tego samego, któremu Barbara Blida miała rzekomo wręczyć łapówkę od Barbary Kmiecik. „Uznaliśmy, że materiał dowodowy nie daje podstaw do wniesienia przeciwko niemu aktu oskarżenia”, wyjaśniała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Na naradach odbywanych nocą u premiera Kaczyńskiego (no cóż, złoczyńca przychodzi nocą) przed tą tragedią w szerszym gronie na publiczne aresztowanie Barbary Blidy nalegał Bogdan Święczkowski (wówczas szef ABW, obecnie wiceminister w resorcie miłości Ziobry), a wydał zgodę Jarosław Kaczyński. Wg zeznań Janusza Kaczmarka (prokuratora krajowego i  krótko ministra spraw wewnętrznych w rządzie Wielkiego Brata) Świączkowski miał powiedzieć, że jak Blida posiedzi, to zmięknie.

        Z wszystkich tych powodów tak w roku 2007, jak i w następnych (już za rządów PO) PiS stosował wszelkie procedury i kruczki faktyczne i prawne, aby nie dopuścić do powstania komisji śledczej, a gdy już powstała – do jej sabotowania i blokowania jej prac (wg przytaczanych wcześniej  artykułów Roberta Walenciaka).  Dzięki hipokryzji i oportunizmowi Donalda Tuska i tchórzostwa Platformy Obywatelskiej  ostatecznie nikt nie poniósł odpowiedzialności za śmierć b. minister Blidy. Zablokowano szansę pokazania mechanizmu IV RP, czego  tak panicznie bał się  w minionych latach Kaczyński, a teraz umożliwiono recydywę.  Dzięki, Platformo  za twoją głupotę, koniunkturalizm i tchórzostwo. Tylko czy za głupotę i tchórzostwo należy dziękować?

W następnym odcinku sagi – o nowym wydaniu unabombera – nomen omen Kaczyńskiego.