Prawda służebnicą PiS-u – V odc. sagi PiS-landii

 

      Stanisław Jerzy Lec w „Myślach nieuczesanych” aforystycznie pyta i zarazem odpowiada „Czy wolno mijać się z prawdą?”. Tak, jeśli się ją wyprzedza.”   Ten aforyzm nie ma jednak zastosowania do sytuacji, w której w latach 2005-2007 i od jesieni 2015 r. działa(ło) PiS-owskie ministerstwo prawdy. W skład tego ministerstwa wchodzą: aparat partyjny PiS-u, tzw. niepokorne media, urząd prezydencki (części partii zewnętrznej) oraz od kilku tygodni – TVP w swoich oficjalnych programach informacyjno-publicystycznych. Nie dąży ono do wyprzedzenia prawdy, lecz raczej do cofnięcia wiedzy i samowiedzy społeczeństwa (czyli przede wszystkim proli) do przeszłości z czasów PRL oraz z okresu lat 2005-2007. Do czasów PRL – poprzez odnawianie stereotypów i resentymentów skierowanych przeciwko otwartemu i przyjaznemu wobec różnorodności światu. W tym obszarze sytuuje się sławetna wypowiedź posła Piotrowicza cytującego art. 2 obowiązującej konstytucji, że Polska Rzeczpospolita Ludowa jest państwem prawnym. Niby pomyłka freudowska – ale także wyraz dążeń PiS-owskiego establishmentu  z prezesem (myślozbrodnia po raz pierwszy!) na czele. Te dążenia – i stosowane do ich realizacji procedury i metody –  są widoczne w praktykach parlamentarno-rządowych nowej przewodniej siły narodu.  Może więc prawdziwa jest teza o powtórce z historii?

    W średniowieczu – w okresie scholastycznym –  obowiązywała reguła, że „filozofia jest służebnicą teologii”. Jej reanimacja (opisana przez Orwella i nie tylko) w Polsce przyjmuje kształt twierdzenia, że prawdą jest tylko to, co służy interesom partii – wyrazicielki woli narodu (jego 19 proc.). To, co jest dobre dla PiS-u  i jej rządu, jest dobre dla Polski – takie przekonanie wyrażali ówcześni główni funkcjonariusze tej partii, łącznie z prezydentem Lechem Kaczyńskim (na konferencji prasowej po  radzie gabinetowej  w dniu 23 lutego 2006 r.). Zgodnie z  przesłaniem tej konferencji  dobre partie i dobrzy politycy to ci, którzy popierają PiS, a te partie i politycy, którzy krytykują lub walczą z przewodnią siłą narodu są źli. W 2015 i 2016 r. doszło jedynie oskarżenie o „bycie Targowicą” i niegodne Polaków odwoływanie się do instytucji europejskich. Tyle tylko, że zapomniał wół jak cielęciem był i nie pamięta swoich skarg do tychże instytucji w latach 2010-2015  (i wcześniej też).

      Prawda ma być nie tylko służebnicą PiSu. Ma również – w swoim moralno-partyjnym relatywizmie – stanowić parawan chroniący  bogobojny naród przed otwartym światem zewnętrznym. Dlatego  i w latach 2005-2007 i obecnie PiS   stara się to okno na świat zasłonić gazetami i mediami elektronicznymi podległymi partii zewnętrznej:  w przeszłości były to „Nasz Dziennik”, „Rzeczpospolita” pod rządami Pawła Lisickiego, Telewizja Trwam i Radio Maryja, „Gazeta Polska” a  obecnie doszły „Wsieci”, „Do rzeczy” (Pawła Lisickiego), „Wprost”, portal „Wpolityce”, TV Republika”, „Gazeta Polska Codziennie” itp. No i oczywiście odzyskane media publiczne.

     U schyłku 2005 r. Jacek Kurski wyraźnie stwierdzał, że na Sylwestra (2005/2006) „media [publiczne] będą nasze”. W grudniu 2015 r. posłanka Pawłowicz, poseł Pięta i inni  gorliwcy  zapowiadali to samo. I w każdym z tych przypadków słowo stało się ciałem, a Jacek Kurski został prezesem TVP. Po to, żeby tak jak wcześniej Bronisław Wildstein, Andrzej Urbański i Krzysztof Czabański,  dokonać czystek. Usunąć tych dziennikarzy, którzy mają swoją twarz,  godność i nie sprzedają tych walorów za partyjne srebrniki. Wówczas – zarówno w TVP jak i Polskim Radiu) stworzono listy osób, które wolno pytać o komentarz. Oczywiście musieli to być pisowsko prawomyślni komentatorzy i publicyści. Wykluczono zaś Paradowską, Passenta, Jonasa. Dzisiaj do tej listy „trefnych” dodano Piotra Kraśko, Tomasza Lisa, Beatę Tadlę, Jacka Żakowskiego i tych wszystkich, którzy nie są – jak stwierdza prof. Jadwiga Staniszkis – na kolanach przed prezesem. Oh, pardon – Naczelnikiem Państwa; popełniłem tutaj kolejną myślozbrodnię nie wymieniając zaszczytów i honorów Wielkiego Brata, określonego przez Antoniego Macierewicza w grudniu 2015 r. mianem największego polskiego myśliciela niepodległościowego. Do  audycji (telewizyjnej lub radiowej) nie można zaprosić kogoś spoza tej listy „prawomyślnych”, nie mówiąc już o zaproszeniu kogokolwiek z listy „trefnych” . Zlekceważyć obie te listy  mógłby tylko jakiś kamikadze, ale i tak nie zdążyłby się przebić na wizję  do do eteru –  tak mówiono w TVP i PR  w latach 2005-2007. Dzisiaj zaczyna dziać się tak samo.

    Medialnymi twarzami tamtego czasu stali się Krzysztof Ziemiec, Jacek i Michał Karnowscy, Joanna Lichocka, Krzysztof Skowroński, Jerzy Targalski,  Marcin Wolski. Dzisiaj zmienia się tylko jedno – na miejsce Joanny Lichockiej (wiadomo, posłanka PiS-u) na etat przychodzi personel redakcyjny TV Republika i TV Trwam oraz Danuta Holecka. Powróci też Anita Gargas i Dorota Kania – znane ze swojej polityczno-propagandowej bezkompromisowości i „rzetelności” dziennikarskiej.  wtedy i obecnie media (zwłaszcza te dotąd publiczne, które zostały zamienione w rządowe) nie mogą krytykować PiS-u; prezydenta Wątpliwego (czyli Dudy – przypominam), premier Szydło. marszałków sejmu i senatu i innych funkcjonariuszy partii wewnętrznej i zewnętrznej – nie mówiąc już o samym Wielkim Bracie. Wszystko, co święte dla PiS-u (i jego szefa) jest święte dla (odzyskanych) mediów i  ma być święte dla Narodu (z dużej litery, gdyż mała litera byłaby również myślozbrodnią).Taka to jest  medialna prawda czasu.

      W latach 2005-2007 zmienił się  (niestety na trwałe) język mediów. Pojawiły się w powszechnej medialnej praktyce pis-owskich odzyskanych mediów, a obecne już wcześniej w leksykonie prawicy   tzw. uwalacze, dosadniej nazywane ujebywaczami (Sławomir Mizerski  -Polityka nr 49/2004).  To swoisty metajęzyk zbudowany na eufemizmach polityczno-prawnych, bazujący na skojarzeniach  i nazbyt często używany do insynuacji. Jest to rodzaj kodu językowego typu „kod quasi-rozwinięty”, o którym kiedyś pisała prof. Mirosława Marody w pracy „Technologie intelektu”. Tego kodu używa się wówczas, gdy istnieją poszlaki do łączenia pewnych ludzi z pewnymi zdarzeniami lub innymi ludźmi.  Należą doń takie zwroty jak: „kojarzy się z kimś lub czymś”, ‘wywodzi się z…”, „jest wspierany przez…”, „stoi za” i – bardziej subtelny „zna”. Używano tych zwrotów, gdy pisano i mówiono o Barbarze Blidzie, dr Garlickim, o Śpiochu” agenturalnym Januszu Kaczmarku i wielu innych domniemanych i rzeczywistych przeciwnikach i krytykach PiS-olandii. Dzisiaj  ten kod jest ponownie wykorzystywany – nie tylko w twierdzeniach o tzw. Targowicy” i Polakach „gorszego sortu”, ale także personalnie – jak  Dorota Kania (i Paweł Kukiz) o Ryszardzie Petru jako „wychowanku GRU”.

     W roku 2006 i 2007 ten kod zmuszał funkcjonariuszy partii wewnętrznej i zewnętrznej PiS-u do różnych łamańców logicznych. Miało to miejsce w przypadku próby kontraktu korupcyjnego ze strony Adama Lipińskiego wobec Renaty Beger w kwestii ewentualnego przejęcia posłów Samoobrony (wrzesień-październik 2006). Gdy Polacy oglądali  te tajne rozmowy, nie mieli jakichkolwiek wątpliwości (Robert Walenciak w przeglądzie nr 41/2006) –  że rządząca partia uprawia korupcję.  Jak chce kupić, i posadami, i publicznymi pieniędzmi, głosy w Sejmie. Oczywiście politycy PiS i sympatyzujący z tą partią publicyści przekonywali, że było inaczej, a  te rozmowy to nic takiego, normalna polityczna rzeczywistość. Gdy ta interpretacja nie podziałała, zaatakowali dziennikarzy prowadzących program –  Andrzeja Morozowskiego i Tomasza Sekielskiego oraz stację TVN. Postawiono im zarzut, że stali się narzędziem w rękach polityków, że dali sobą manipulować. Zapomnieli jedynie, ze gdy kilka miesięcy wcześniej  Morozowski z Sekielskim posłużyli się podobną metodą i za pomocą ukrytej kamery ośmieszyli Platformę,  to jako wzór świetnego dziennikarstwa przedstawiał ich sam Jarosław Kaczyński. Klasyczna metoda Kalego.

   Po dziesięciu latach ponownie jesteśmy i będziemy wciąż świadkami stosowania owych „uwalaczy”, a także stosowania innych językowych wynalazków PiS-u. Ich obszernej analizy już na początku poprzedniego okresu władzy Wielkiego Brata dokonali Mariusz Janicki i Wiesław Władyka (Polityka  nr 9/2006), wystarczy ją jedynie uzupełnić o przykłady  późniejszych i  obecnych – Anno Domini 2015/2016 – zastosowań. Tych zasad „nowomowy pisowskiej” było osiem.

      Pierwsza z nich głosi: „Winny zawsze ktoś inny”. W 2005 r. PO była winna tego, że nie powstała koalicja PO-PiS-u, Lepper (a potem Giertych) byli winni rozpadu koalicji i przedterminowych wyborów. Dzisiaj PO jest winna kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego. Dodatkowo winni też są: opozycja parlamentarna i pozaparlamentarna tj. PO, Nowoczesna, PSL, a także KOD oraz prezes Rzepliński. Na te podmioty jest obecnie główny ogień medialnych funkcjonariuszy „ministerstwa prawdy”. Za obniżenie wiarygodności ekonomicznej Polski również odpowiedzialne są te „wraże i opozycyjne wobec PiS-u” siły zła. Boć przecież Wielki Brat wedle własnej samooceny i PiS to samo dobro i sama moralność (por wywiad z Wielkim Bratem-Przywódcą z 4 lutego 2006 r. – GW nr 30).

    Druga zasada głosi: „Ometkować oponenta (ów)”. W poprzednim okresie rządów  były to argumenty ad personam: to jest ekspert z PO lub postkomu­nista, liberał, przeciwnik lustracji, zwo­lennik wyprzedaży majątku narodowego, naiwny euroentuzjasta, członek łżeelit, przedstawiciel tych, którzy stali tam, gdzie ZOMO etc. Dzisiaj jest podobna praktyka metkowania: nieco częściej używa się  jedynie zarzutu „targowicy”, określenia „odrywanych od koryta”  i zwrotu (wylansowanego przez Wielkiego Brata-Językoznawcę „polskojęzyczne media”.

  Trzecia zasada to „Nie odpowiadać na niewygodne pytania”. Wtedy upowszechniła się w Polsce praktyka tzw. demediatyzacji (trochę dziwna w sytuacji „odzyskania mediów publicznych”) polegająca na mówieniu do swojego elektoratu ponad głowami mediów i polegająca na unikaniu odpowiedzi na niewygodne pytania lub odpowiadania na inne – często niepostawione – pytania. Przypomina ona heurystykę opisaną przez psychologa (i noblistę) Daniela Kahnemana w pracy „Pułapki umysłu”. Twierdzi on, że jeśli szybko nie przychodzi nam do głowy zadowalająca odpowiedź na trudne pytanie,  to intuicyjna część naszego umysłu społecznego znajduje pytanie pokrewne, ale łatwiejsze i odpowiada właśnie na nie. A politycy i menedżerowie – powiada Kahneman – są zbyt pewni siebie i przesadnie skłonni są polegać na intuicji, zaś  wysiłek poznawczy (kognitywny) traktują jako co najmniej nieprzyjemny i próbują go w miarę możności unikać. W latach 2006-2007 wicepremier Dorn celował w de­monstrowaniu – przy pomocy języka ciała, mi­n i słów – lekceważenia bądź po­gardy wobec żurnalistów, z którymi musi się kontaktować – warto tutaj odnotować jego wywiad z Moniką Olejnik i Agnieszką Kublik z 26 listopada 2005 r. (GW nr 275) pokazujący  cyniczny stosunek do moralności w polityce.  Obecnie wspomniana zasada jest stosowana przez prezydenta i panią premier, gdy padają pytania o Trybunał Konstytucyjny i przyjęcie ewentualnych zaleceń tzw. Komisji Weneckiej, a oni milczą udając, że pytanie nie padło.

  Czwarta zasada polega na zaplanowanej naiwności. Prym w jej stosowaniu wiódł ówczesny marszałek Sejmu Marek Jurek. Zwłaszcza wtedy, kiedy  „...na pytanie o dzielenie stanowisk między sygnatariuszami paktu stabiliza­cyjnego (konkretnie szło o rzecznika praw dziecka), marszałek Sejmu Marek Jurek od­powiada: „Dlaczego tak mówimy o własnym państwie? To jest urząd konstytucyjny, któ­ry jest obsadzany w wyniku demokratycz­nej decyzji Sejmu”. Ta zaplanowana naiwność polega na odwoływaniu się do procedur i praktyk politycznych i dlatego ten sam Marek Jurek mógł powiedzieć, że w odniesieniu do „negocjacji” Adama Lipińskiego z Renatą Beger używanie zwrotu „korupcja polityczna” jest nadużyciem semantycznym. Znamienny jest wywiad Marka Jurka pt. „Odpowiedzialny Lepper, warchoł Tusk” z 14 stycznia 2006 r. (GW nr 12 – przeprowadzony przez Monikę Olejnik i Agnieszkę Kublik).  Z tego samego mechanizmu wynikają dzisiaj stwierdzenia, że w Polsce nic złego się nie dzieje, bo są stosowane procedury. Paweł Lisicki stosuje tę zasadę, gdy mówi, że w Polsce nie ma zamachu stanu, gdyż nie przejęto władzy przy wykorzystaniu sił zbrojnych. Dla niego zamach stanu jest równoznaczny z południowo-amerykańskim lub afrykańskim puczem wojskowym, tak jakby nie było faszystowskiego zamachu stanu we Włoszech realizowanego przez cztery lata (1922-26) lub nazistowskiego w latach 1933-34.

      Piąta zasada to stosowanie komunikatów wersji soft i wersji hard - tzn. inaczej mówi się  do proli, inaczej w swoim gronie. Poprzednio dotyczyło to np. wiązania uchwalenia budżetu z powstaniem koalicji lub odsyłanie do innego rozmówcy i stosowanie eufemizmów (przykłady w cyt. art. Janickiego i Władyki). Dzisiaj łamanie konstytucji w kwestii TK nazywa się obroną demokracji (to dla proli), a w lapsusach Piotrowicza i innych funkcjonariuszy PiS-u „zawłaszczyliśmy Trybunał, zawłaszczyliśmy media” i cyt. Piotrowicz z art. 2 konstytucji.

     Szósta zasada odwołuje się do płynności. Polega ona twierdzeniu, że np. realizacja obietnic wyborczych zależy od okoliczności, zaś zadaniem partii rządzącej ma być przede wszystkim mówienie o obietnicach, a  już niekoniecznie ich realizacja. Dlatego w przeszłości nie zrealizowano obietnicy 3 mln mieszkań (zabrakło czasu), a dzisiaj odwleka się realizację obietnicy 500 zł na dziecko od konsultacji społecznych i może to będzie 400 zł i nie bezpośrednio do ręki rodziców na specjalne konta i na specjalne asygnaty. O przywróceniu dawnych zasad przechodzenia na emeryturę mówi się coraz mniej – projekt prezydencki nie jest procedowany w Sejmie, a podniesienie kwoty wolnej od podatku odracza się „na święty nigdy”.

       Siódma zasada to dwuznaczność. W przeszłości i obecnie wykorzystuje się ją m. in. do uzasadnienia zmian w mediach publicznych. Argumenty i sformułowania z obu okresów są nader podobne:  w Wielkiej Brytanii tam­tejszą radę audiowizualną w ogóle powołu­je sam premier, „a przecież nikt nie mówi, że Anglia jest niedemokratyczna”, to dlaczego krytykuje się  powoływanie rad nadzorczych w mediach przez nową (z Elżbietą Kruk) KRRiTV w latach 2005-2007 lub teraz przez ministra skarbu. Ma ona zastosowanie również w odniesieniu do innych kwestii ustrojowych (istnienia i nieistnienia Trybunału Konstytucyjnego) lub politycznych  (np. służba cywilna). W tej kategorii należy też postrzegać sytuację, w której pracujących i studiujących w Polsce obywateli Ukrainy nazywa się uchodźcami, aby uzasadnić tezę, że Polska już przyjęła uchodźców i innych nie musi akceptować.

          O ósmej zasadzie była już  wcześniej mowa – nie będę się więc powtarzał. Przypomnę jedynie: głosi ona, że dobre jest to, co służy interesom PiS-u.

      I na koniec pytanie do tych dziennikarzy (pewno bez odpowiedzi), którzy od kilku lat uspakajali obywateli i głosili, ze nie należy bać się rewolucji PiS-owskiej, bo ta partia i jej prezes (znowu myślozbrodnia: Wielki Brat-Naczelnik i Geniusz  Myśli Niepodległościowej) zmienili się przecież. Panie i panowie – gdzie wasza wiedza i wasza pamięć? Resztki wiedzy może gdzieś tam próbują się uwolnić spod właszy oportunizmu, ale pamięć   jest wyjątkowo krótka. A może jest tak, jak o was pisał  już w 2004 r. Maciej Wierzyński w art. „Igrzyska całą dobę” (Tygodnik Powszechny nr 21 z 23 maja 2004 r.) zarzucając doraźność, prowincjonalizm i kiepskie przygotowanie zawodowe. Ze swojej strony dodałbym jeszcze jeden – być może stanowiący wypadkową tych wymienionych przez Macieja Wierzyńskiego – a mianowicie zarzut koniunkturalizmu. Czy pisaliście i mówiliście to licząc na synekury w nowym rozdaniu oraz na to, że – jak powiadał w 2005 r.  nowy obecnie prezes TVP – „ciemny lud to kupi”? Wasze sumienia, wasza moralność!!!

      W VI odcinku sagi poddam analizie zachowania polskich proli.