PiS i Jarosław Kaczyński w latach 2005-2007 nie ukrywali, że ponad prawo i konstytucję oraz wymiar sprawiedliwości stawiają władzę. W roku 2015 jest podobnie – żądzę władzy uzupełnia żądza zemsta za rzekomy zamach smoleński.
W deklaracjach z lat 2005-2007 wspomniana żądza władzy maskowana jest jeszcze deklaracjami zbieżnymi z oczekiwaniami społecznymi. Dlatego wówczas Lech Kaczyński w rozmowie z Piotrem Najsztubem mógł głosić, że celem duumwiratu (ówczesnego premiera i ówczesnego prezydenta) jest silne państwo z uporządkowanym systemem prawnym, które chroni obywateli i przed samowolą urzędników, i przed przestępcami, dba też o interesy wszystkich grup społecznych (wypowiedź cyt. za art. A. Krajewskiej w Przekroju nr 48/2005). Dzisiaj, w 2015 r., nie jest to potrzebne – Lech Kaczyński nie żyje, a wygłodzona przez 8 lat opozycji partia zewnętrzna PiS pragnie łupów. Dlatego obecnie przeważa przekonanie, że prolom (tj. szerokim masom PiS-owskiego elektoratu) wystarczy pełna miska czyli 500 zł na dziecko i inne drobne upominki (od tego jest Beata Szydło). (Czy takie traktowanie ludzi jest zgodne z ideałami Solidarności i chrześcijańskiej caritas – to inna kwestia). Jeśli pisowscy urzędnicy ekonomiczni dojdą do wniosku, że pełna miska i prezenty mogą zagrozić gospodarce, to oczywiście winę zrzuci się na poprzedników w rządzeniu oraz na UE. Kwestiami praworządności i demokracji PiS nie będzie się przejmować – obowiązuje zasada stosowana wobec rzymskiego pospólstwa: Panem et circenses (chleba i igrzysk). Ważniejszymi sprawami – Trybunałem Konstytucyjnym, wymiarem sprawiedliwości (Ziobro ma odpowiednie doświadczenie), mediami oraz igrzyskami pod nazwą „zemsta za Smoleńsk” zajmą się wypróbowani bojownicy na czele z Jarosławem Kaczyńskim (nieponoszącym jakiejkolwiek odpowiedzialności) i jego świtą.
Konstytucja i prawa obywateli nie mogą stanowić przeszkody w realizacji celów PiS-u – uważa Wielki Brat i jego otoczenie. W latach 2005-2007 karierę zrobił termin „imposybilizm prawny” (niemożność ze względu na prawo), po raz pierwszy zastosowany przez ówczesnego marszałka Sejmu Marka Jurka. Za główne ogniwo owego imposyblizmu uznano wówczas Trybunał Konstytucyjny. No bo jak to jest: Wielki Brat wskazuje cele i żąda działania, a przeciwstawia mu się jakiś kilkunastoosobowy organ, na który PiS nie ma wpływu. Dlatego Wielki Brat Jarosław w 2005-7 latach (oraz obecnie) wyrażał (i wyraża) konieczność „wymiany” sędziów na osoby uległe wobec partii wewnętrznej. Te osoby nie tylko muszą mieć odpowiedni światopogląd, który zapewni PiS-owi korzystne wyroki, lecz muszą bezgranicznie i bezwyjątkowo akceptować wolę Wielkiego Brata. Przecież wola Wielkiego Brata jest ponad prawem i konstytucją, gdyż to on ucieleśnia i reprezentuje naród. Oznacza to przyjęcie stanowiska hitlerowskiego prawnika Carla Schmitta. Pod nią podpisuje się również się lider niegdysiejszej „Solidarności Walczącej” Kornel Morawiecki. Walczącej o praktyki faszystowskie?
W latach 2005-2007 Trybunałowi Konstytucyjnemu czyniono zarzut, że jest polityczny. Jest polityczny, ale nie w takim sensie, jaki mieli i nadal mają na myśli „harcownicy” PiS-u. Był i jest polityczny – na co wskazywała w 2006 r. Ewa Siedlecka (GW nr 109/2006) – gdyż interpretując konstytucję, współkształtuje prawo i jeśli przy okazji pokrzyżuje plany jakiejś partii, to jest to skutek uboczny, a nie cel. Nie jest instytucją polityczną, gdyż – jak słusznie twierdził ówczesny prezes Marek Safjan – sędziowie podczas narad nie dzielili się na zwolenników partii A czy partii B, których koncepcje właśnie się przed Trybunałem zderzyły, ale decydowali wedle własnego sumienia. PiS nie akceptuje – ani wtedy ani dzisiaj – takiej argumentacji. Rozumuje jak obecny przewodniczący sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka Stanisław Piotrowicz, który stwierdził, że cel – zawłaszczenie Trybunału – został osiągnięty. Te słowa wypowiedziane ostatnio na sali sejmowej nie są zwykłym lapsusem: należy je interpretować w freudowskiej perspektywie ujawnienia prawdziwych intencji.
Trybunał Konstytucyjny (TK) w latach 2005-2007 wielokrotnie narażał się PiS-owi. Stwierdzał m. in. że władza ustawodawcza nie jest najwyższą władzą w państwie. Sejm nie może wszystkiego. Jak każdy organ władzy publicznej musi działać w granicach prawa – nie może więc przegłosowywać wszystkiego, czego zapragnie władza wykonawcza i/lub ustawodawcza (prof. Piotr Winczorek – Tygodnik Powszechny nr 39/2006). TK naraził się zarówno stwierdzeniem niekonstytucyjności powołania komisji bankowej (przeciwko NBP i Balcerowiczowi), jak orzeczeniem o niezgodnym z konstytucją sposobie nowelizacji ustawy o Radiofonii i Telewizji (również nocą z 30 na 31 grudnia 2005 r., jak ustawy i wybór rzekomych sędziów TK w listopadzie 2015 r.) i bezprawnym sposobem powołania szefa Krajowej Rady tych mediów, błędy w ustawie o dostępie do zawodów prawniczych (A. Dryszel Przegląd nr 23/2006). Dodajmy do tego i tę okoliczności: Trybunał Konstytucyjny zakwestionował tak wiele przepisów ustawy (z 2007 r.) o ujawnieniu archiwów PRL-owskiej tajnej policji, że pod znakiem zapytania stanął dziś cały model lustracji oraz sposobu ujawniania archiwów (Piotr Mucharski Tygodnik Powszechny nr 20/2007).
W PiS-ie głęboki sprzeciw budziło i budzi to, że choć posiada najwyższe urzędy (w latach 2005-2007 oraz obecnie – urząd premiera i prezydenta), choć na partyjne polecenie uchwalane jest prawo, takie jakiego sobie życzy prezes partii – to nagle pojawia się instytucja, która jest od PiS-u niezależna i mówi no pasaran, co oznacza, że te przepisy są sprzeczne z konstytucją.
Także ówczesny stosunek Lecha Kaczyńskiego nie jest tak oczywisty i protrybunalski, jak ostatnio próbowano udowadniać przeciwstawiając jego działania i poglądy działaniom Andrzeja Dudy. Trybunał Konstytucyjny nie powinien mieć tak dużej dowolności w ferowaniu wyroków – uważał prezydent Kaczyński w 2007 r. Twierdził – przy okazji rocznicy Konstytucji 3 Maja – że Trybunał nie powinien zbyt daleko wybiegać jeśli chodzi o ocenę przepisów zaskarżanych jako niezgodnych z ustawą zasadniczą, chociaż rzeczywiście głosił, że wszelkie wyroki TK są ostateczne, nawet jeśli podlegają krytyce i kwestionowaniu. Według Lecha Kaczyńskiego, w konstytucji powinien być dopisany artykuł ograniczający nieco swobodę interpretacji prawa przez sędziów Trybunału. (Bartłomiej Bajerski IAR, Dziennik 3.05.2007 r.). Warto zwrócić uwagę na fakt, że rok wcześniej (2006) i premier i prezydent zlekceważyli TK nie uczestnicząc w spotkaniu z okazji 20-lecia tej instytucji. Zawstydził ich ówczesny papież Benedykt XVI, gdy podczas swojej wizyty w Polsce wymógł na władzach wizytę i spotkanie z członkami Trybunału.
Po co PiS-owi ta walka z Trybunałem i niezawisłością wymiaru sprawiedliwości (tak sądownictwa, jak i prokuratury)? Cel jest jeden: zdecydowanie wzmocnić centralną władzę wykonawczą – gdyż to jest PiS-owska wizja państwa, w której samorządność obywatelska i instytucje chroniące wolności obywateli nie mają swojego miejsca. Ale takie nawiązanie do przedwojennej Polski i pomysłów sanacji (której miłośnikiem jest Wielki Brat – por 1. odc. sagi) samo w sobie jest anachronizmem i z deklarowanym konserwatyzmem ma niewiele wspólnego (A. Hall – GW nr 109/2006). Z powodu tego anachronizmu duumwirat Kaczyńskich nie mógł w latach 2005-2007 dokonać radykalnej naprawy państwa, dlatego też wykorzystując sprzyjające okoliczności (błędy i zaniechania poprzedników u władzy w kraju oraz sprawy związane z uchodźcami) próbuje to zrobić w 2015 r. samotny wilk – Wielki Brat Jarosław. PiS i jego „mędrcy” zapominali dekadę temu i dzisiaj też zapominają, na czym polega radykalna naprawa państwa (pisał o tym Marcin Król – Tygodnik Powszechny nr 29/2007) i to, że państwo nie jest zrzeszeniem instytucji (jak uważa Wielki Brat i jego partia), ale wspiera się na istnieniu wspólnoty politycznej. Tego w partii władzy (za sprawą Wielkiego Brata) nie rozumiano nigdy. Typowe zaćmienie umysłu każdego autokraty!
Namiastką tej radykalnej naprawy jest tworzenie (i stworzenie) IV Rzeczpospolitej. Nie ma to być banalne państwo policyjne. To jest (lub ma być) państwo PiS-owskich elit i PiS-owskiego rządu dusz (Robert Walenciak – Przegląd 12/2006). Stanowisko aktualne i dzisiaj. W tym celu i z tego powodu z przyjętej ogólnej strategii wynikała w latach 2005-2007 polityka personalna, która polegała na tym, że – wbrew używanej retoryce – Jarosław Kaczyński nie stronił od ludzi po uszy ubabranych w peerelowskich i postkomunistycznych układach. Tę opinię wyraził nie kto inny jak RAZ czyli Rafał Ziemkiewicz (Rzeczpospolita nr 204/2007) będący przecież gorącym admiratorem IV RP. W swoim artykule dodaje też, że wg Jarosława Kaczyńskiego dla rozbicia aby postkomunistycznych układów trzeba wygrać jednych przeciwników PiS-u przeciwko drugim, obiecać części z nich amnestię w zamian za pomoc w zniszczeniu pozostałych. W takiej sytuacja ich (PiS-u) solidarność pęknie, zaczną na siebie nawzajem donosić na wyścigi, wystarczy tylko uruchomić ten proces, a dalej pójdzie samo. Słowem, tak jak w walce z każdą mafią trzeba wyciągać z Układu tutejszych „pentitich” (skruszonych). Dlatego nie mogła dziwić obecność np. sędziego Kryże w tamtych latach, tak jak obecnie obecność wspomnianego wyżej Stanisława Piotrowicza (tak na marginesie – prokuratora, który umarzał pedofilskie zarzuty wobec proboszcza z Tylawy, ostatecznie jednak skazanego za te przestępstwa).
Czy wszystko jasne? Jasne – dla tych, którzy myślą. Jasne dla tych, u których emocjonalny ogon nie macha racjonalnym psem (określenie psychologa Jonathana Haidta). Ten emocjonalny ogon to większość naszych mediów, tych, które zapomniały o doświadczeniach sprzed dekady.
W następnym odcinku – działalność pis-owskiego ministerstwa miłości.